wtorek, 1 września 2015

Rozdział #17 "Wspomnienie"


Promienie słońca dostały się do mojego pokoju przez grube zasłony na oknach. Pogoda była piękna, a słońce mocno świeciło. Ptaki śpiewały poranne melodie po swojemu. Otworzyłam jedno oko i oceniłam godzinę, a raczej po prostu spojrzałam na zegar. Była siódma trzydzieści. Powoli wstałam i przeciągnęłam się ziewając. Podeszłam do okna i odsunęłam zasłony tak aby całe światło słoneczne oświetliło mój pokój. Ciepło otuliło moja ciało. Pogoda była piękna idealna na "spacer". Królewna może przecież spacerować...?
Poszłam do mojej małej łaźni [w moim opowiadaniu kąpali się w średniowieczu ;) dop. aut.] i oblałam się wodą. Lubiłam się bawić moimi włosami, gdy były mokre. Przyklejały się do wszystkiego czego dotknęły i chlapały na wszystkie strony. Wytarłam się jakąś szmatką (chociaż po chwili znowu byłam mokra przez włosy) i wyszłam z łazienki. Założyłam bieliznę i popatrzyłam się do środka mojej garderoby. Była podzielona na dwie części; suknie, które lubię i, których nie lubię. Służące zawsze na jakieś przyjęcia kazały mi zakładać gorsety, a później mnie w nim dusiły. Za to w drugiej połowie szafy były sukienki uszyte specjalnie dla mnie przez moją kochaną krawcową. Były do kolan i lekkie bez żadnych gorsetów. No i oczywiście wszystkie suknie były ze wzorami arendellskimi. Postanowiłam założyć moją ulubioną turkusową sukienkę. Była do kolan, miała dwa ramiączka na, których bokach były dwa złote paski, takie same złote paski były też na dekolcie, talli i na samym dole sukienki. Na piersiach były duże wyszyte wzory arendellskie w odcieniach ciemnego turkusu i fioletu. Okręciłam się, a ubranie pięknie zafalowało, mniej więcej jak morze za oknem. Zachichotałam jak małe dziecko, którym w sumie jeszcze byłam i ubrałam pantofle w tych samych kolorach. Splotłam moje brązowe kłaki w luźnego koka, kosmyki jak zwykle opadały mi na twarz. Już chciałam się wyślizgnąć z klatki czyli mojego pokoju, ale zapomniałam o najważniejszej rzeczy. Podeszłam do łóżka, położyłam się na ziemi i przeturlałam się pod nie. Wzięłam mój ukochany płaszcz ze zniszczonego już materiału (w sumie mało różnił się od worka na kartofle) i wypełzłam spod łóżka i założyłam na siebie ten kochany worek kartofli. Pod kołdrę włożyłam jeszcze parę poduszek, aby wyglądało to tak jakbym tam dalej spała. Delikatnie uchyliłam drzwi żeby zobaczyć czy ktoś się nie szwenda po korytarzu, ale na szczęście nikogo nie było. Sprawdziłam jeszcze czy mam wszystkie rzeczy. Ubranie, na ubraniu płaszcz, a w płaszczu sakiewka z pieniędzmi. Powoli wyszłam na korytarz i zamknęłam drzwi. W pałacu było tak cicho, że wydawało by się, że wszyscy spali. Na palcach w szybkim tępię przeszłam przez korytarz dostając się do schodów, a ze schodów na drugi korytarz itd. aż nie dotarłam do wrót. Szybko przez nie przeszłam i znalazłam się na dziedzińcu. Podeszłam do jednej z fontann i weszłam na jej murek. Przeszłam na nim do około fontanny i zeskoczyłam z niej biegnąc do drugich wrót. Na noc były zamykane, ale za dnia były otwarte. Jak się okazało był potrzebny klucz, ale ja już znałam trik, aby przez nie przejść. Podeszłam do ogromnego wazonu od prawej strony bramy i przesunęłam go. Pod nim znajdowała się zawsze otwarta klapa (w sensie nie na klucz). Otworzyłam ją i weszłam na schodki zamykając ją ponownie. Mogłoby się wydawać, że jest to po prostu jakiś schowek bez światła, ale jak się przekręciło nie zapaloną pochodnie po lewej stronie wszystkie się nagle zapalały. Poszłam przed siebie i znowu na de mną znalazła się klapa. Otworzyłam ją bez problemu i wyszłam znajdują się obok mostem prowadzącym do pałacu. Nie dało się jednak przejść pod nim nie wchodząc do wody, więc... Z małej wysepki trzeba było wejść bezpośrednio na most. Ale, że ja jestem dosyć pomysłowa obok postawiłam skałę po, której mogłam wejść. Więc zrobiłam to co zwykle czyli wspięłam się na skałę i wlazłam na most. Oczywiście musiałam upaść, więc wstając otrzepując się z popiołu i ziemi na moście. Żwawym krokiem pomaszerowałam do dzielnicy bogatszych. Jak zwykle o tej godzinie nikogo tu nie było, bo "bogaci" są zbyt leniwi żeby wstawać o tej godzinie. Idąc dalej domy wyglądały coraz bardziej biednie, a ludzi na ulicach przybywało. Wreszcie dotarłam do takiej dzielnicy gdzie domy były z drewna, a nie z marmuru czy kamienia. Wydawało by się, że to już koniec i dalej miasto się nie ciągnie, ale jak się skręciło w lewo widziało się dwie latarnie połączone deską z, której zwisała szmata zasłaniająca widok na to co się tam znajdowało. Jednak szmata nie mogła zakryć wszystkiego, a przynajmniej nie odgłosów dochodzących stamtąd. Uśmiechnęłam się na myśl co tam jest. Odsłoniłam zasłonę i moim oczom ukazał się ogromny targ na, którym tętniło życie jak nigdzie indziej w Arendelle. Przeszłam kawałek, a już wszyscy zaczęli mnie witać. Nagle do mnie podbiegł wesoły owczarek niemiecki z wywalonym jęzorem. Oparł dwie łapy na moich kolanach i zaczął patrzeć wyczekująco na mnie swoimi pięknymi oczkami.
- Cześć Max! - przywitałam psa i od razu zaczęłam go głaskać i drapać za uchem.
- Witaj księżniczko - przywitał się chłopczyk na przeciwko mnie.
- Cześć Alex - przywitałam go radośnie - Co u ciebie?
- Świetnie - odpowiedział - Tata znalazł pracę i możemy pozwolić sobie na różne rzeczy - powiedział uradowany.
- A twojej siostrze spodobała się lalka? - zapytałam zaciekawiona.
- Oj nawet nie wiesz jak! Jak ją tylko widzę chodzi z tą lalką w ręku... W sumie większość dziewczynek ma tu twoje lalki - stwierdził.
- A co mam z nimi robić jak się nimi nie bawię? Przecież ich nie wyrzucę! To jest marnotrawstwo, a poza tym uwielbiam patrzeć na uśmiech ludzi, którym pomagam...
- Wszyscy wiedzą jak uwielbiasz pomagać - powiedział biorąc Max'a z moich kolan - Inaczej by cię tu nie było...
- Ale jestem, co nie? - klepnęłam go w ramię - Ale muszę już iść... Pa Alex, pa Max! - pożegnałam się.
- Do zobaczenia! - pożegnał się, a pies szczeknął na pożegnanie. Poszłam dalej, a ludzie wokół mnie biegali szczęśliwi i mnie witali. Uśmiechnęłam się, czułam się tutaj sobą. Zatrzymałam się na chwilę żeby znaleźć w tłumie pewną kobietę. Nagle poczułam jak ktoś ciągnie ją z tyłu za skraj płaszcza. Odwróciłam się i zobaczyłam dwa kochane dzieciaczki.
- Sarah! Tommy! - krzyknęłam i uklękłam na jednym kolanie żeby być ich wzrostu.
- Elsa! - krzyknęły bliźnięta i przytuliły się do mnie.
- Co u was? - zapytałam się. W sumie wszystkich się o to pytałam.
- Super! - zasepleniły dzieciaki - Ale nie możemy długo gadać, no wiesz... mamy misje... - powiedziały szeptem.
- Yhm... - odparłam wiedząc o czym mówią. "Zamach" na sad.
- Masz koszyk - powiedziała Sarah i mi go dała - Pa, pa! I pamiętaj...NIKOMU nie mów - powiedziały dzieciaki puszczając mi oczko. Zaśmiałam się i wstałam.
- To cześć - powiedziałam, a dzieciaki już biegły w stronę sadu. Skierowałam się do stoiska z jabłkami. Popatrzyłam się na owoce. Wszystkie były duże, czerwone i bardzo soczyste.
- Dzień dobry księżniczko - usłyszałam głos staruszki. Popatrzyłam się na nią uśmiechnęłam się.
- Dzień dobry Pani Sybillo - przywitałam się. Uśmiechnęła się na mój widok.
- To co zawsze? - zapytała.
- Poproszę - odpowiedziałam.
- Ale najpierw... to dla ciebie - powiedziała podając mi ogromne jabłko. Przyjęłam.
- Dziękuje - powiedziałam i spróbowałam. Było takie soczyste, połączenie kwaśności i słodkości. Rozkoszowałam się tym smakiem.
- Ale dobre... Jak pani to robi, że one są takie pyszne? - zapytałam się odkładając jabłko do koszyka.
- Tajemnica - powiedziała puszczając mi oczko - Ale koniec o tajemnicach, wybieraj - wskazała na jabłka.
Zaczęłam wybierać, musiały być duże i soczyste. Wszystkie były cudne. Po chwili gdy wybrałam już pięć jabłek usłyszałam śmiech Sybilli. Podniosłam nad nią wzrok.
- Coś się stało? - zapytałam się zdziwiona.
- Nie nic... Śmieję się z Jacksona - powiedziała dalej się uśmiechając.
- Jacksona?...
- Stoi przy serze i ciągle się na ciebie patrzy, a Herman coś do niego gada - powiedziała szeptem i zajęła się jabłkami. Skierowałam wzrok w lewo na stoisko z serem. Przy nim stał wysoki chłopak o brązowych, rozmierzonych włosach, brązowych oczach i typowych dla biedniejszych ludzi ubraniach. Miał minę nawet słodką, patrzył się na mnie trochę zdziwiony i omamiony. Zachichotałam zasłaniając usta ręką, a on tylko spłonął się rumieńcem i odwrócił się w stronę Hermana, ale dalej patrząc na mnie ukradkiem. Znowu zachichotałam i odwróciłam się w stronę Sybilli. Wybrałam dziesiąte jabłko.
- Ile płace? - zapytałam.
- 10 gird* - odpowiedziała staruszka.
- Jak to dziesięć? Miałam jedenaście...
- Ale tego twojego nie liczę, jest dla ciebie w prezencie - odparła.
- O nie... Nie ma mowy, zapłacę jedenaście nawet jak pani tego nie przyjmie - zaprzeczyłam. Pokręciła głową z uśmiechem.
- Cała ty - powiedziała - Nawet jak pierwszy raz cię zobaczyłam od razu zauważyłam w twoich dużych niebieskich oczach chęć pomocy... A teraz chcę ci to jakoś wynagrodzić. Może jabłko za darmo to nie jest jakiś największy prezent w porównaniu co zrobiłaś nam i tym ludziom, ale przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć - powiedziała. Chwilę się na nią patrzyłam nie mówiąc słowa, ale po chwili westchnęłam.
- No dobrze... A tak w ogóle kto to był?
- Ten chłopak? - kiwnęłam głową - Aaa... To Jackson, Jackson Overland, ale i tak wszyscy mówią na niego Jack...
Nagle czas się zatrzymał, a imię "Jack" rozniosło się echem na całe Arendelle. A później... światło. Światło, które mnie oślepiło...



*Girda - moja złotówka :P





Witamy... nowy rok szkolny... ;-; A JA DALEJ CZUJE, ŻE SĄ WAKACJE!!! 
Społeczny
Zakład
Karno
Opiekuńczy
Łączący
Analfabetów
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i do kolejnego ;) Nie wiem co jeszcze napisać, więc...
Kocham i pozdrawiam Black Berry :***

11 komentarzy:

  1. Jej! Rozdział, który rozświetlił mój paskudny dzień! Jest super ciekawy, chociaż zupełnie nie mam pomysłu jak połączysz wspomnienie z teraźnijeszością. Nie mogę dużo pisać, bo muszę się spakować. Życzę wszystkiego najlepszego w szkole. No i oczywiście MNÓSTWO weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że poprawił ci humor ^^ Spokojnie, wszystko później się wyjaśni, ale później ;)

      Usuń
  2. Społeczny
    Zakład
    Ogólno
    Łączący
    Analfabetow!
    Hehe. Oh, Black Berry, jak zwykle wspaniały rozdział! Wręcz niesamowity! Hmmm... Jackuś... =^. ^=
    Czekam na następny! Tia... Ja też wciąż czuje wakacje... Eh....


    Czasami mam wrażenie że wszyscy rodzice tak naprawdę nigdy nie chodzili do szkół. Zachowują się jakby to nie było upokarzajce więzienie tylko wyjście na popołudniowa herbatkę.... Eh, dorośli... :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ssss.... Błąd.


      Społeczeny
      Zakład
      Karny
      Ogólno
      Łączący
      Analfabetow.


      Ja znam taką wersję ^^

      Usuń
    2. No właśnie! Mówię rodzicom, że jestem gotowa na nowy dzień w więzieniu, a oni co? Patrzą się na mnie i pytają się dlaczego nie podoba mi się w nowej szkole... WHY AND HOW? ;-; Podobno oni mieli gorzej... A UWAŻAJĄ, ŻE TO JAKAŚ... nie wiem... NAGRODA! NO WHY ;-;

      Usuń
    3. To jest po prostu PODEJRZANE

      Usuń
  3. Jest świetny! Coś czuję, że to będzie połączone z teraźniejszością... ale znając moje szczęście to pewnie się mylę :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział i już nie moge się doczekać nowego
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiesz? Wtedy pierwszy raz poznałaś mnie :3

    OdpowiedzUsuń