środa, 30 września 2015

One-Shot "Zimna wojna"

  Uwaga!
 Nie wiem jak wyglądała II wojna światowa, więc proszę nie mówić, że coś nie mogło lub nie miało prawa się wydarzyć, bo ten one-shot jest tylko moim wyobrażeniem. Poza tym nie znam się na historii ;) A że to mój pierwszy one-shot to proszę o wyrozumiałość :3
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


 Wojna... 
 Nazywam się Elsa Snow i aktualnie jest rok 1941, dzień 21 października. 3 lata temu byłam jeszcze normalną dziewczyną z bogatej rodziny. Miałam cudownego chłopaka, którego mam do dzisiaj. Wtedy miałam 16 lat. Życie było cudowne, a każdego dnia stawałam się coraz piękniejsza i szczęśliwsza. Miałam długie, gęste i bardzo jasne blond włosy, bladą cerę, niewidoczne piegi i wieczne różowe policzki. Jednak największym moim atutem według większości osób były moje oczy... Duże, turkusowe, wiecznie wesołe oczy. Byłam smukłą dziewczyną, która wiecznie chodziła w niebiesko-białych barwach. Miałam również siostrę, która miała rude, gęste włosy wiecznie zaplecione w dwa warkocze, zielone oczy i widoczne piegi. Moja trzynastoletnia siostra była wiecznie uśmiechniętą dziewczynką o głupich pomysłach. Rodziców mocno kochałam chociaż byli mało do nas podobni. I Jack... Ach Jack... Jest to najcudowniejsza osoba na świecie. Znamy się od szóstego roku życia, a od dwunastego jesteśmy razem. Może się wam to wydawać dziwne, ale naprawdę się zakochaliśmy się w sobie i już w takim wieku planowaliśmy ślub. Jack z urody też jest nietypowy. Jest wysoki, umięśniony i blady tak samo jak ja. Ma piękne niebieskie oczy i białe włosy. Tak... białe. Niektórzy uważają go za dziwaka, ale wiem jaki jest, a białe włosy dodają mu według mnie uroku. Jak mówiłam życie było cudowne..., ale wszystko się zmieniło. Mam 19 lat, moi rodzice nie żyją, siostra i Jack jeszcze tak. Moje włosy są całe z kurzu i błota zawiązane w koka, cera jest nie zdrowo blada, skóra zaniedbana i cała ubrudzona, a moje ciało zmieniło się w szkielet. Ubrana jestem w biały fartuch, białe balerinki i czapkę pielęgniarską z wyszytym czerwonym krzyżem. Ania wygląda podobnie tylko, że jej włosy dalej są zaplecione w dwa warkocze i ma 16 lat. Jack aktualnie nie wiem jak wygląda. Jedyne co wiem to, że ma na sobie mundur, hełm i ciężkie buty. Może jest już cały we krwi albo rozniesiony na strzępy... Nawet nie chce o tym myśleć. A wszystko przez wojnę...
  Znajduję się w starym szpitalu do, którego przyjmujemy rannych cywilów i żołnierzy. Jestem w sumie tylko pielęgniarką, ale udzielałam już parę razy pierwszej pomocy. Przelotnie widzę się z moją siostrą, a z Jackiem ostatnio w ogóle. Wyjeżdża na bitwę i wraca po paru dniach albo ranny albo lekko poturbowany. Nie widziałam się z nim już ponad tydzień i zaczynam myśleć o najgorszym. Siedzę na taborecie niedaleko holu i przeglądam stare zdjęcia popijając kawę. Mam trochę wolnego czasu, więc robię coś żeby się odprężyć. 
 Nagle słyszę krzyki z mojej prawej strony. Podnoszę wzrok i widzę biegnącą w moją stronę Ankę. Ma rozszerzone oczy i dziwny wyraz twarzy.
- Wrócili! - krzyczy - Chłopacy wrócili!
Wstaję i biegnę w jej stronę. Razem ruszamy w stronę holu. Do starego szpitala zaczynają zbierać się żołnierze. Na szczęście nikogo nie niosą, więc nikt nie został poważniej ranny. Wyliczam osoby, które wróciły. Niestety nie widzę jeszcze Jacka. Kątem oka widzę jak Roszpunka rzuca się na Flynna, a Astrid przytula Czkawkę. Obok mnie przeszła zmęczona i ledwo żywa Merida, ale w sensie zmęczona. Niegdyś miała burzę rudych, loków na głowie i nie chętnie noszone sukienki, a teraz włosy ma ścięte na jeża i ciężki mundur. Nagle widzę czuprynę białych włosów. Jack jest również bledszy niż zwykle, ma wory pod oczami i lekko zakrwawioną twarz. Dostrzegam, że na ramieniu ma przecięcie z, którego lekko krwawi. Cały jest z ziemi i pyłu. Gdy mnie zauważa robi wielkie oczy, a na jego twarz wskakuje uśmiech. Robię to samo i pędem biegnę w jego stronę. Zawieszam mu się na szyi, a on obejmuję mnie w talii.
- Wreszcie... Myślałam, że nigdy nie wrócisz - szepcze powstrzymując się od płaczu. 
- Ja? - śmieje się - Ja zawsze wracam i zawsze będę przy tobie - mówi. Zbliżam się do jego twarzy i zaczynam go czule całować. On odwzajemnia pocałunek. Jednak długo nie możemy się napawać tą cudowną chwilą. Muszę iść z nim i innymi żołnierzami na sprawdzenie stanu zdrowia. Gdy dotarliśmy do sali wszystkie dziewczyny zajęły się wojskowymi. Biorę na Jack na fotel i zaczęłam go sprawdzać. Zdjął mundur i siadł w samych spodniach.
- Czujesz gdzieś ból? - pytam sprawdzając jego plecy. Są lekko podrapane, ale nie ma większych urazów.
- Nie - odpowiada. Patrzę się na niego jeszcze raz i przypina mi się o jego ramieniu. Obchodzę go dookoła i przyklękam przy ranie. 
- A co ci się tu stało? - pytam oglądając ranę. 
- Spokojnie... Kula mnie tylko drasnęła - stwierdza. Wstaje i podchodzę do szafki po bandaż i wodę utlenioną. Ponownie klękam przy nim i zaczynam przemywać draśnięcie. Syczy z bólu. Gdy skończyłam wiąże to miejsce bandażem. Podchodzę po plastry i mokrą szmatkę z zamiarem przemycia jego twarzy i reszty ciała, ale on się sprzeciwia.
- Po co masz mnie myć skoro i tak zaraz wyjdę i znowu się ubrudzę...
- Żebyś nie miał żadnego zakażenia - próbuje go przekonać, ale on nie daje za wygraną.
- To nie ma sensu, a poza tym... - nie dokańcza, ponieważ daje mu buziaka w usta. Zawsze działa gdy nie chce czegoś zrobić.
- No dobra - daje za wygraną, a ja uśmiecham się. Zaczynam przemywać mu wszystkie zabrudzone części ciała, a na "drobne ranki" przyklejam plastry. Później go przytulam i razem z nim idę na obiad. Jemy bardzo małe porcje przydzielone idealnie żeby starczyło dla wszystkich. Po obiedzie Jack idzie na, krótki trening, a ja zajmuje się sprawami szpitalnymi. 
 Następnego dnia znowu wyruszają na misję. Wszystkie dziewczyny czule się żegnają, a w sumie nie jestem wyjątkiem. Długo jednak nie mogę tego robić, bo muszę wracać na salę. Tam przygotowuje dokumenty i sprzątam nie poukładane leki albo porozrzucane bandaże. Gdy znajduje chwilę wolnego idę do mojej kuzynki Roszpunki oraz siostry. Są tak samo wykończone jak ja. Wspominamy dawne czasy kiedy to bawiłyśmy się jako dzieci i bezkarnie biegałyśmy po polanach. Jak spędzałyśmy czas w naszym domku na drzewie i jak żartowałyśmy z chłopakami, którzy aktualnie są na polu bitwy. Uświadamiając sobie dlaczego tak właśnie jest walę w stół pięścią i powstrzymuje się od łez. Dziewczyny patrzą po sobie zdziwione.
- Co się stało Elso? - pyta kuzynka.
- Ktoś kto rozpoczął tę wojnę... zapłaci za to i to dużo...

 Biorę dokumenty i idę w stronę sali. Muszę porobić parę rzeczy, ale nie muszę się jakoś bardzo śpieszyć. Przeglądam po kolei każdą z kartek żeby się upewnić czy wszystko jest dobrze napisane. Idę prosto, ale później skręcam w lewo. Dalej patrząc się na dokumenty biorę kawę z biurka i ruszam dalej. Popijam kawę i sprawdzam czy na pewno każdy lek się zgadza. Po jakiś pięciu minutach, gdy chcę wziąć łyk kawy okazuje się, że kubek jest pusty, więc odkładam go na najbliższy stolik. Przechodzę teraz przez odcinek gdzie nie ma praktycznie nikogo i dochodzę do głównego holu. 
- Pomocy! - słyszę wołanie. Rozglądam się dookoła. Znam ten głos.
- Po-pomocy... - teraz woła bardziej ochrypłym. Odwracam się w stronę drzwi i widzę Jacka i Flynna noszących Czkawkę. Wszyscy są cali we krwi i brudzie, ale to nie wszystko. Czkawka ma jakby lekko urwaną nogę. Przerażona biegnę w ich stronę i oglądam ranę.
- Co się stało?! - krzyczę. Oglądam ranę, ale nawet nie muszę dokładnie żeby wiedzieć, że ma mało czasu.
- Wra-wracaliśmy z bitwy, ale okazało się, że jeszcze parę osób zostało i-i podłożyli bombę, a Czkawka był najbliżej i, i - tłumaczy zdyszany Jack, który też nie wygląda najlepiej. Szybko wstaję i kieruje się po nosze. Wołam przy okazji najbliższe osoby, które pomagają mi zanieść chłopaka na salę operacyjną. Kątem oka widzę przerażoną i całą zapłakaną Astrid. Nie wiem jak to się skończy, ale ma naprawdę mało szans na przeżycie. Osoby bardziej doświadczone idą dalej razem z brunetem na salę, ale ja zostaję przed drzwiami. Obok mnie cała zapłakana Astrid próbuje dostać się do środka, ale większość osób ją powstrzymuje. Odwracam się i szukam wzrokiem Jacka. Podchodzę do niego powoli, ale po chwili przyśpieszam widząc jak chłopak prawie pada na ziemie. Na szczęście Flynn podtrzymał. Tak samo jak brunet biorę białowłosego pod rękę i prowadzimy go na fotel.
- Co się stało? - pytam brązowookiego. 
- Dostał kulą w ramie... - oznajmia i pomaga przyjacielowi się napić wody.
- To... nic... takiego - twierdzi białowłosy zaciskając mocno powieki i chwytając się za ramię. 
- Jasne - stwierdzam i zdejmuje z niego marynarkę i wszystko co pod nią miał (spodnie zostały żeby nie było). Oglądam miejsce przez, które kula prawie wyleciała na wylot. Porównując do Czkawki to nic takiego, ale i tak Jackowi sprawia to ogromny ból. Odkażam ranę i powoli wyjmuję kulę. Białowłosy syczy z bólu, ale niestety muszę to zignorować. Nie ma innej opcji. 
 Gdy skończyłam wiązać rękę bandażem zauważyłam, że chłopak zasnął. Oddycham jednak z ulgą, bo wiem przynajmniej, że nic mu nie będzie. 
 Mija parę tygodni, a Czkawka i tak leży w łóżku. Potrzebna była amputacja, więc aktualnie nie ma łydki... znaczy połowy nogi. Od czasu do czasu jęczy z bólu, ale gdy od razu widzi swoją ukochaną uspokaja się. Jeśli chodzi o Jacka to ledwo udało mi się go utrzymać żeby wysiedział dwa tygodnie w szpitalu. Od razu gdy mu pozwoliłam poleciał na misję. Czasami nie wiem jak on może to wytrzymywać... na polu bitwy. 
 Jest początek grudnia, a chłopcy wrócili z wyprawy. Czkawka już oficjalne nie może brać udziału w bitwach. Z jego nogą na pewno nie..., a raczej z połową nogi. Białowłosy przed chwilą powiedział, że coś dla mnie naszykował, więc idę w miejsce umówionego spotkania. Po jakiś pięciu minutach zjawia się białowłosy cały w skowronkach.
- A co ty taki szczęśliwy? - pytam uśmiechając się razem z nim. Podchodzi do mnie chwyta mnie za ręce. 
- Elsa... Ja wiem, że... że teraz są takie i owakie czasy, ale... wiem, że mogę nie mieć później okazji, więc - klęka na jedno kolano - wyjdziesz za mnie? - pyta pokazując mi dość skromny pierścionek. Otwieram lekko usta ze zdziwienia. Kąciki moich ust lekko unoszą się do góry, powstrzymuję się od płaczu. Zasłaniam usta rękoma, ale po chwili rzucam się na Jacka.
- Tak! Tak, tak, tak, tak... - powtarzam cicho nie odrywając się od chłopaka. Czuje jak obejmuje mnie mocniej.

 Połowa stycznia. Większość dowiedziała się już o tym, że jestem zaręczona z Jackiem. Od tamtej pory chodzę uśmiechnięta.
 Siedzę niedaleko holu głównego razem z Astrid, Anną i Roszpunką. Wszystkie popijamy kawę. Nagle słyszę kroki i przy tym rozmowy.
- Nie będą z tego zadowolone - mówi jeden głos.
- Ale trzeba im powiedzieć - mówi drugi. Zza rogu wychodzi Jack, Flynn i Kristoff. 
- Możemy z każdą porozmawiać... tak na osobności - pyta Kris. Wszystkie wzruszamy ramionami i idziemy każda z osobna za swoimi chłopakami. 
- Elso... - zaczyna nieśmiało i trochę zestresowany Jack.
- Tak?
- No, bo... ee... Jest taka sprawa, że... my no... -jąka się.
- Spokojnie... - próbuje go uspokoić.
- Wyjeżdamynamiesiąc - mówi szybko.
- Ej! Powiedziałam spokojnie...
- Hm... - wzdycha - Wyjeżdżamy na miesiąc - tłumaczy.
- Co?! - pytam zszokowana. 
-Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale dla mnie nie łatwiejsze. Wyjeżdżamy na miesiąc nawet szczerze nie wiem gdzie...
- Ale... przecież - zaczynam, a z moich oczu lecą powoli łzy.
- Obiecuję, że - mówi i całuje mnie w czoło - Że choćby nie wiem co zawsze będę przy tobie. Jak nie fizycznie to tu - wskazuje na moje serce.
- Kiedy wyjeżdżacie? - pytam.
- Jutro...
  
 O dziwo minął już miesiąc, a chłopcy dalej nie przyjeżdżają. Jedynie Astrid nie musi się bardziej martwić, bo ciągle jest przy Czkawce. Po chwili słyszymy kroki, a raczej dużo kroków. Do szpitala wbiega mała grupka chłopaków (i mniejsza dziewczyn). Wszyscy się na nich rzucają jednak coś zauważam. Wszyscy są jakoś dziwnie... smutni. Może wam się to wydać dziwne, bo chyba każdy po powrocie z takiej bitwy nie jest za szczęśliwy, ale oni są smutni inaczej. Zaczynam się niepokoić. Przeciskam się przez tłum, ale jak mnie widzą robią jakby przejście.
- Co się dzieje? - pytam poważnie zaniepokojona, ale nikt mi nie odpowiada. Za mną idzie Roszpunka, siostra i Astrid. Słyszę szepty za moimi plecami i jakieś stukoty, ale się nie odwracam i dalej idę do przodu. Nagle do budynku wpada Flynn, Maks, Kristoff i... Jack. Jedyna różnica pomiędzy nimi wszystkimi jest taka, że białowłosego niosą na rękach, a w jego ciele mogę dostrzec malutkie otwory. Robię duże oczy z, których zaczynają lecieć łzy, a moje ręce i nogi odmawiają posłuszeństwa.
- JACK! - wrzeszczę i podbiegam do chłopaków. 
- Jack... - biorę jego twarz w dłonie. Mam wrażenie, że czuję jego ostatnie oddechy.
- Elsa - szepcze wykończony. W jego oczach dostrzegam łzy. 
- Nie... Proszę nie - mówię coraz głośniej i nie panuje nad sobą. Po chwili już stoję pod drzwiami do sali operacyjnej, a raczej się do nich dobijam.
- Jack! Nie proszę... PROSZĘ! - wrzeszczę waląc drzwi. Nagle się otwierają, a jak głupia wpadam do środka i klękam przy Jacku. Nie ma na sobie żadnej koszulki przez co widzę liczne dziury po kulach w jego ciele. Zamiast płaczu jest wodospad, którego w żaden sposób nie mogę powstrzymać. Moje ręce drżą jak galareta, a nogi mam jak z waty. Chwytam rękę chłopaka i przybliżam się do jego warz.
- Proszę nie... Jack... Nie rób mi tego - próbuje coś z siebie wykrztusić. On resztkami sił dotyka jedną ręką mojego policzka i sili się na uśmiech.
- Pamiętaj... Zawsze będę przy tobie - to były jego ostatnie słowa. Po tych słowach rozległ się charakterystyczny pisk.
Umarł...

 Nie mogę się po tym pozbierać. Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Nawet nie wiem jak. Codziennie przy dużym oknie w sali i myślę i płaczę... I tak w kółko.
 Nagle słyszę skrzypienie drzwi, ale się nie odwracam.
- Jak się czujesz? - pyta się Flynn. 
- A jak mam się czuć? - odpowiadam pytaniem.
- Słuchaj... Wiem, że jest źle... Ja straciłem przyjaciela. Ale... Chciałbym i zapewne on też chciałby żebyś wiedziała, że nie zginął na marne - mówi. Odwracam lekko głowę. Mam wrażenie, że się mnie lekko przestraszył. W sumie... Sama bym się siebie wystraszyła. Jeszcze bledsza (o ile to możliwe) niż zwykle, zapłakana, z czerwonymi, napuchniętymi oczami i wielkimi worami pod oczami. 
- Słucham - mówię zachrypniętym głosem.
- Gdy byliśmy w ostatnim budynku... Padły strzały, ale okazało się, że jeszcze ktoś tam siedzi. Większość wyprowadziliśmy, ale później Jack usłyszał jeszcze jakiś głos. Ruszył w stronę budynku, a po chwili biegł z jakąś małą dziewczynką. Dziewczynka się potknęła, a gdy Jack próbował jej pomóc... znaczy... Jak już jej pomógł to sam zauważył, że jest w polu widzenia. W tym momencie go postrzelili. Wzięliśmy go jak najszybciej z zamiarem przyprowadzenia go do was. Między czasie dziewczynka podziękowała mu i zapytała się jak ma na imię. Ale i tak... Zachował się jak bohater. Uratował i cały budynek i to jedne biedne dziecko... A już nie wspomnę, że jak do was szliśmy to ciągle powtarzał twoje imię... - mówi i kieruje się do drzwi. Po chwili słyszę trzask i znów jestem sama w pokoju. Chodź i tak mam wrażenie, że nie jestem całkowicie sama...


***

 Minęło parę lat. Chwila, parę? Minęło 30 lat. Jest rok 1972, 16 luty. Mam 49 lat i jest już po wojnie. Moje włosy są nadal długie i gęste, ale jakby jeszcze bielsze, oczy tak samo niebieskie, trochę mi się przytyło, więc już nie wyglądam jak szkielet, ale nie jestem też gruba. Ogólnie prawie w ogóle się nie zmieniłam oprócz paru zmarszczek na mojej twarzy i rękach. 
 Dzisiaj mija rocznica śmierci Jacka. 
 Jeśli chodzi o innych to Ania jest szczęśliwa z Kristofem i ma dwoje dzieci. Roszpunka wyszła za mąż z Julkiem i również mają dwójkę dzieci. Astrid i Czkawka również są szczęśliwi ze swoimi dziećmi chodź brunet nadal ma protezę. Wszyscy żyją szczęśliwie. A ja? Ja nie mam ani męża, ani dzieci. Zbyt kocham Jacka żeby teraz wiązać się z innymi facetem. Poza tym... nikogo tak bardzo już nie pokocham.
 Aktualnie klęczę przy grobie Jacka. Po chwili przychodzi brunetka z dwójką dzieci. Podchodzi do grobu i kładzie na nim znicz, a dzieci stoją w ciszy. Nagle przenosi wzrok na mnie.
- Nie jest pani zimno? - pyta. Rzeczywiście klęczę w puchu śniegu, ale o dziwo nie.
- Nie - odpowiadam. 
- Kim on był dla pani? - pyta nagle.
- Narzeczonym - odpowiadam, a po moim policzku spływa łza. 
- Przykro mi - odpowiada smutno.
- A dla pani? Kim on był?
- Uratował mi życie...
Przypomina mi się jak Flynn o tym mówił. To musi być ta mała dziewczynka. Po drugim policzku spływa kolejna łza.
- Do widzenia... Miłego dnia - mówi smutno i odchodzi - Emily! Tom!
Tylko jedno dziecko jej słucha. Mała dziewczynka podchodzi do mnie z chusteczką i ociera łzę z mojego policzka. Zdziwiona patrzę na małą dziewczynkę dużymi oczyma. 
- Mama mówiła, że był cudownym człowiekiem - sepleni - Czy to prawda? - pyta nieśmiało. 
- Tak - uśmiecham się smutno - To był najcudowniejszy człowiek jakiego w życiu poznałam...
- Też bym chciała mieć taką miłość... Wolałabym żeby mieć chłopaka bohatera, który umarł niż jakiegoś głupka, który żyje - twierdzi dziewczynka. Mimowolnie na moją twarz wyskakuje wielki uśmiech.
- Emily! - woła mama.
- Idę! - krzyczy dziewczynka - Miłego dnia pani... - nie dokańcza, bo nie wie jak mam na imię.
- Elsa.
- Miłego dnia pani Elso - mówi Emily i biegnie do mamy. Poprawiła mi stosunkowo humor. Znowu odwracam się do grobu i zaczynam cicho płakać.
- Dlaczego? Dlaczego to musiało się stać? Jack tak bardzo cię kocham, a nie mogę ci tego nawet powiedzieć w twarz - szepczę. Nagle na grobie pojawia się szron z, którego formuję się serduszko.
- Skąd wiesz? Pamiętaj Elso... Ja zawsze będę przy tobie - słyszę szept przy swoim uchu.



Koniec one-shota! Mam nadzieję, że emocje pozytywne ^^ To mój pierwszy, więc bądźcie wyrozumiali ;-; Ogólnie to jest on długi, a pomysł na niego w sumie wziął się z 5, 6 klasy gdy próbowałam się nauczyć historii. Teraz jakoś mi się przypomniała ta historia, więc ją napisałam :3 Mam do was jeszcze pytanie z innej beczki. Czy dodać członków zespołu Violence do strony "Bohaterowie"? Bo pojawiły się ostatnio te postacie i zastanawiam się czy nie chcielibyście się czegoś o nich dowiedzieć... A teraz coś dla tych, którzy w jakikolwiek sposób chociaż trochę interesują się Młodymi Tytanami, a widziałam, że parę osób zna tę bajkę, ale wiem, że też nie wszyscy, dlatego to można pominąć ;)
Ostatnio zobaczyłam z jednej strony "najsłodszą" osobę na świecie, a z drugiej strony moje dzieciństwo  legło w gruzach ;-; Otóż ostatnio szmerałam po Youtube oglądając filmiki Robina i Starfire i natknęłam się na ciekawy film... A tak serio to był to filmik z serii batmana gdzie był mały ROBIN! MAŁY ROBIN! No muszę przyznać, że był z niego słodziak :} A moje dzieciństwo legło w gruzach, bo tam był Robin bez maski ;-; Acha! A mówiąc mały Robin to on miał tam nie wiem... z 12 lat? Coś takiego... Ale i tak słodziak ^^ Jak ktoś ciekawy tego filmiku to macie linkI od tamtej pory oglądam bajkę z, której wywodził się ten filmik (w sumie tylko dla Robina, ale co tam XD) No to chyba tyle :)
Kocham i pozdrawiam Black Berry :***

piątek, 25 września 2015

Rozdział #21 "Bal Maskowy"

  Święta się skończyły, a z tym wróciła szkoła. Ale na szczęście tylko na dwa tygodnie. Lecz przed oficjalnymi feriami zimowymi miał odbyć się jeszcze bal maskowy. Dziewczyny trajkotały o nim na prawo i lewo. O tym w co się ubrać, jak się umalować i z kim uda im się zatańczyć. Chłopacy nie zapraszali dziewczyn żeby nie zepsuć zabawy, bo w końcu... Wszyscy byli w maskach i trzeba było zgadywać kto kim jest, w tym polegała zabawa [ Jestem zła wiem :} dop. aut.]. Elsa nie mogła tego osobie powiedzieć. Nie miała pojęcia w co się ubrać, malować tym bardziej, a z kim zatańczy za bardzo się nie przejmowała. Zastanawiała się czy w ogóle jest sens przychodzić na ten bal.  Jednak gdy dziewczyny słyszały od niej takie słowa od razu jej "tłumaczyły" jak bardzo ważne jest przyjście na to przyjęcie. Dzień w, którym miał odbyć się bal był dniem wolnym, więc miała dużo czasu żeby się przygotować.
 W ostatni dzień przed feriami Elsa obudziła się koło ósmej. Na początku była przerażona, bo myślała, że się spóźniła do szkoły, ale później przypomniało jej się, że jest dzień wolny, a bal jest o 19:00, więc może sobie jeszcze trochę pospać. Długo to jednak nie trwało, bo około dziesiątej do jej pokoju wbiła Ania, która zaczęła wrzeszczeć, że musi się zacząć przygotowywać. Westchnęła cicho i wstała udając się do piwnicy. A dlaczego do piwnicy? Nie miała zamiaru kupować tandetnej maski. Jak była mała widziała jak mama szła z tatą na taki bal maskowy. Mama wyglądała wspaniale, a największą furorą była jej maska. Pamiętała, że jak odlatywały wzięła większość rzeczy ze skarbca i w tym najprawdopodobniej maskę. Gdy już tam doszła zaczęła szukać po półkach. Po jakimś czasie znalazła przedmiot, którego szukała. Maska była błękitna z białymi zawijasami, wokół dziur na oczy były niebiesko-granatowe kamienie, które błyszczały się przy każdym ruchu. W górnych rogach były trzy kamienie; jeden duży, średni i najmniejszy, największy był granatowy, średni błękitny, a najmniejszy biały. Dookoła była pleciona białą koronką w kształcie śnieżynek z brokatem. W miejscu gdzie maska opierała się o czoło była wielka śnieżynka z kamieniem na środku. Całość prezentowała się pięknie. Z uśmiechem zabrała ją i położyła na szafce w swoim pokoju. Poszła do łazienki i wzięła długą kąpiel. Chciała się odprężyć przed balem, bo wiedziała, że będzie tam cała szkoła, a jeszcze nie do końca umiała panować nad mocą. Miała nadzieję, że przynajmniej Jack jej pomoże. "Co ja wygaduję?! Przecież to on mnie trzyma przy życiu..." pomyślała. Gdy się wykąpała założyła na siebie ciepły szlafrok i ręcznik na głowę. Umyła zęby i porobiła wszystkie pierdoły. [ Czy tylko ja aż tak kocham to słowo? :D XD Pierdoła <3 dop. aut.] Wypuściła włosy z ręcznika zaplotła je w jeszcze mokrego koka. Ubrała bieliznę, jakąś byle jaką sukienkę i wyszła z łazienki. Podeszła do szafy i otworzyła drzwiczki. Przeglądała sukienki, ale nie znalazła żadnej, która by się jej podobała. Wszystkie były... zwyczajne. Nie chciała się aż tak stroić, ale jednak był to bal, więc było by dobrze jakby przyszła w balowej sukni. Jedyną przyzwoitą jaką miała była gładka, błękitna suknia na ramiączkach. Westchnęła i wzięła ją do łazienki. Ubrała się w nią, wysuszyła włosy i je zakręciła. Efekt nie był zbyt zadowalający.  Była na siebie zła, że nie poszła do sklepu z dziewczynami kiedy była okazja. 
- Szkoda, że nie potrafię sobie wyczarować sukni - stwierdziła zła. Przez chwili popatrzyła się na siebie w lustro, a później na dłoni i tak w kółko. W końcu wpadła na pomysł.
- Może to być niebezpieczne, ale co tam spróbować - powiedziała i zamknęła oczy. Rozłożyła ręce i w myślach wymyśliła sobie jakiś projekt. Poczuła jak z rąk uwalnia się lekki, ale przyjemny chód, który otulał jej ciało i powodował delikatny podmuch. Czuła jak suknia na jej ciele zmienia kształt i robi się trochę cięższa. Co dziwne poczuła jak jej włosy się układając i coś pojawia się na jej twarzy. Gdy skończyła cokolwiek czuć otworzyła oczy i od razu zaniemówiła. Miała piękną błękitną suknię bez ramiączek do ziemi, która błyszczała się przy każdym ruchu. Na biuście miała trzy granatowe kamienie; jeden duży, dwa mniejsze. Od nich szedł delikatny, biały materiał, która zwężał się dochodząc do pasa. Na nim malowały się srebrne wzory. Dookoła białej tkaniny był błękitny materiał przypominający w dotyku jedwab. Przy pasie był granatowy i im wyżej kamieni był bledszy, na nim można było jeszcze dostrzec różnej wielkości blade śnieżynki. W dół suknia wydawała być się rozkloszowana, było na niej widać wszystkie odcienie niebieskiego. U dołu były śnieżynki, które zamieniały się w rozmaite wzory. Natomiast pas był przepasany granatową wstążką. Buty miała z delikatnego materiału przypominające lód. Na jednej ręce miała kryształkową bransoletkę w srebrno-błękitnych kolorach. Włosy... Dwa większe kosmyki włosów były spięte z tyłu dużą śnieżynką, a reszta opadała na ramiona i plecy. W nie były wplecione małe, błyszczące się śnieżynki. Na oczach widniała błękitna kreska, która podkreślała jej gęste rzęsy. Usta były pomalowane lekko bladym błyszczykiem. Nie mogła uwierzyć, że zrobiła to wszystko za pomocą mocy. Popatrzyła się na ręce i zaczęło się cicho śmiać. Pierwszy raz udało jej się coś takiego zrobić. Zadowolona wyszła z łazienki i podeszła do szafki po maskę. Wzięła ją i podeszła do jakiegoś lustra. Popatrzyła się na siebie, a później powoli założyła maskę. Wyglądała jak istota nie z tej planety. Wzięła jeszcze małą torebkę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszła z pokoju. Przed drzwiami zastała Anię. Przez chwilę przyglądała się Elsie, a potem zrobiła duże oczy.
- Elsa? To ty? - zapytała z niedowierzaniem. Ona tylko zachichotała.
- Jasne, że ja... A co, aż tak źle?
- Źle?! Ty wyglądasz pięknie! Skąd ty wzięłaś tak piękną suknie?!
- Tajemnica - powiedziała Elsa chichocząc.
- Dobra idź już piękna istoto, bo zaraz spóźnisz się na bal - powiedziała Anka pchając blondynkę po schodach. Weszła do samochodu i udała się na bal. 
 Gdy była już pod szkołą stres zaczął rosnąć. Z budynku było słychać muzykę i ledwo słyszalne głosy. Przełknęła ślinę i udała się do pomieszczenia w, którym miała odbywać się impreza. Gdy jacyś chłopacy otworzyli jej i paru osobą, które akurat wchodziły zaniemówiła. Cała szkoła tańczyła i świetnie się bawiła. Jednak co gorsza i coś czego się spodziewała nie miała kompletnie pojęcia kto kim jest. Jedyne osoby, które rozpoznała to zespół Violence, który stał na scenie i rozmawiał najprawdopodobniej z dyrektorem. Trudno ich było nie rozpoznać szczególnie bliźniaków i Violke, którzy mieli specyficzne kolory włosów. Podeszła trochę bliżej wbijając się w tłum. Impreza jeszcze się oficjalnie nie zaczęła, ale i tak wszyscy albo ze sobą gadali albo tańczyli. Podeszła do mini bufetu z zamiarem napicia się ponczu, ale ktoś na nią wpadł. 
- Przepraszam - powiedziała druga dziewczyna.
- Punzie? - zapytała Elsa.
- Elsa? - zapytała nie dowierzając - Matko, ale jesteś piękna!
- Ty też - powiedziała niebieskooka. Kuzynka miała na sobie suknię u dołu falistą w różowych odcieniach, a u góry bez ramiączek całą w kwiatach. W pasie miała fioletową wstążkę oddzielającą górę od dołu. Na rękach miała bransoletki z kwiatami. Włosy miała spięte w warkocza. Maskę również miała różową z dodatkami kwiatów.
- Ej dziewczyny - nagle zawołała. Po chwili przyszła Astrid i Merida. Astrid miała czerwono-czarną suknie ze srebrnymi dodatkami (i taką samą maskę), Merida o dziwo miała ciemno turkusową suknie (również z maską w tych samych kolorach).
- Merida i suknia? - zapytała zdziwiona Elsa.
- Niestety..., ale - powiedziała i uniosła lekko suknie. Spod niej dało się zauważyć zwykłe tenisówki.
- He, he... To nie zmienia jednak faktu, że wyglądacie cudownie - powiedziała blondynka. Chwilę jeszcze rozmawiały dopóki nie usłyszały dźwięku mikrofonu.
- Cześć wszystkim! - przywitała się Violence do mikrofonu na co parę osób się zaśmiało - Cieszę się, że tyle was przyszło na tę imprezę. Więc... Co dłużej przedłużać zaczynamy Bal Maskowy! - powiedziała po czym zaczęła grać ze swoim zespołem piosnki. Punzie poszła potańczyć z Flynnem, Astrid ze Czkawką, a Merida gdzieś sobie poszła zostawiając Else samą. Długo jednak sama nie stała, bo po chwili poczuła jak ktoś ją dotknął w ramie. Odwróciła się i zobaczyła chłopaka w czarnym kapeluszu, masce pół księżyca, która zasłaniała tylko połowę twarzy, druga połowa był zakryta tylko przez maskę na oczy. Miał czarny garnitur, który przy ramionach był jakby bielszy. Jednak najbardziej wyróżniały się piękne, błękitne oczy, które zdradzały większość o osobie. 
- Witam panienko - przywitał się robiąc mały ukłon i odchylając lekko kapelusz spod, którego widać było białe włosy - Zatańczyła by pani? - zapytał podając jej rękę. Elsa zachichotała.
- Z przyjemnością - odpowiedziała biorąc za rękę chłopaka. Odeszli kawałek od bufetu. Białowłosy chwycił blondynkę jedną ręką w talii, a drugą za jej rękę. Tańczyli w rytm muzyki. 
- Pięknie wyglądasz - powiedział nagle zapatrując się w jej oczy.
- Dziękuje... - powiedziała rumieniąc się. Uśmiechnął się i wykonał z nią obrót. Popatrzył się na jej suknię, a później w jej oczy.
- Zakładam, że tej sukni nie kupiłaś w sklepie. Sama ją zrobiłaś? - zapytał.
- Tak...
- Mówiłaś, że twoja moc nie jest piękna, a zobacz co stworzyłaś.
- To przypadek - stwierdziła.
- Nie Elso, to nie jest przypadek... Ty po prostu zaczęłaś panować nad mocą. Nauczyłaś się, więc... chyba nie będę ci już potrze...
- Co? - zapytała zdziwiona.
- Nie będę ci już potrzebny... Nauczyłaś się na piątkę plus - stwierdził.
- Ale ja chce na szóstkę! Proszę cię nie rób mi tego... Jak teraz przestanę się uczyć ponownie stracę panowanie, a wtedy... - nie dokończyła, bo Jack przyłożył swój palec do jej ust.
- Spokojnie... Myślałem, że po prostu znudziła ci się nauka ze mną i już jesteś gotowa żeby dostać dyplom - powiedział zabierając palec z jej ust.
- A dlaczego miałoby mi się znudzić? - szepnęła zdziwiona. Jack uśmiechnął się i przybliżył się do jej twarzy.
- Bo nie byłaś na ostatnich zajęciach - zaśmiał się.
- To nie znaczy, że mi się znudziło - burknęła obrażona.
- Czyli widzę, że podobają ci się nasze lekcje...
- Jasne, że tak...
Popatrzył się jeszcze chwilę na nią, ale się nie odezwał. Chwilę później zespół zaczął grać szybszą piosenkę, więc wszyscy zaczęli żwawiej tańczyć. Od czasu do czasu się śmiali gdy np: Jack zrobił szybko obrót przez co Elsa wpadała w jego ramiona. Tańczyli jeszcze przez parę piosenek, ale w pewnym momencie dziewczyna się zakręciła trochę oddalając się od przyjaciela zaczęło dziać się coś dziwnego. Raz na parę sekund zmieniała się jakby sceneria. Zamiast współczesnej, ledwo oświetlonej sali balowej pojawiała się mocno oświetlona, a ściany były brązowe z jakimiś płótnami. Ludzie też się zmieniali. Zamiast roztańczonych nastolatków pojawiały się staromodnie ubrane kobiety i mężczyźni. Muzyka również się zmieniała na bardziej średniowieczną. Niebieskooka zaczęła się przerażać. Im częściej sceneria się zmieniała tym bardziej miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Nagle poczuła jak ją ktoś łapie. Jack był uśmiechnięty dopóki nie spojrzał na dziewczynę.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony. I znowu sceneria się zmieniło tylko, że tym razem białowłosy też się zmienił. Dalej trzymał ją ten sam chłopak, w tej samej masce tylko... o brązowych włosach i takich samych oczach. Po chwili obraz się zmienił i znowu była na współczesnym balu maskowym.
- Elsa! Co jest? - zapytał po raz drugi. Patrzyła się na niego przerażonymi oczami.
- Proszę... Zabierz mnie stąd - poprosiła już ledwo stojąc na nogach. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje. 
- Co się dzieje?
- Wspomnienie... - szepnęła przerażona. Zrobił duże oczy i zaczął prowadzić Else w stronę wyjścia. Po chwili siedzieli na ławce na boisku. Niebieskooka opierała głowę o ramię białowłosego, a on głaskał ją po włosach. Musiała odetchnąć świeżym powietrzem.
- Jakie wspomnienie widziałaś? - zapytał nagle.
- Sala balowa zaczęła zamieniać się w jakiś pałac..., a raczej bal tylko, że w średniowieczu  - wytłumaczyła. Nic nie odpowiedział. Elsa popatrzyła się w górę i zobaczyła księżyc. Był duży i bardzo mocno świecił. 
- Piękny - stwierdziła.
- Zgadzam się - zgodził się niebieskooki. 
- Jack?... - zaczęła nieśmiało.
- Tak?
- Czy dowiedzieliście się już o czymś z moich snów i... ogólnie z całej tej sytuacji?
- Jeszcze nie. Znaczy... ja nic nie wiem, ale może strażnicy coś wiedzą - powiedział. Westchnęła ciężko i znów zapatrzyła się w księżyc. Po paru minut poczuła się lepiej, więc wrócili do środka. Akurat zdążyli na "przytulańca". Zatańczyli sobie jeszcze parę piosenek, ale w końcu bal musiał się skończyć. Uczniowie wrócili do domów. Jack jeszcze odwiózł Else pod jej dom. Gdy stali pod drzwiami popatrzyli się jeszcze na siebie.
- Eee... Dzięki za miło spędzony czas - powiedział Jack mierzwiąc swoje włosy.
- Ja też - powiedziała przytulając go. On odwzajemnił uścisk. Po chwili się od siebie odsunęli. Nagle niebieskooki sięgnął ręką do jej twarzy i powoli zdjął maskę, którą nadal miała na sobie. Lekko zarumieniona blondynka zrobiła to samo. Uśmiechnęli się do siebie. Potem chłopak przyłożył rękę do jej policzka i zaczął się zbliżać do jej twarzy. Niebieskooka była lekko zdziwiona jego zachowaniem, ale również zaczęła się zbliżać. Nagle drzwi od domu się otworzyły w, których stanęła Anna. Oboje odskoczyli od siebie jak poparzeni cali zaczerwienieni. 
- Ee... To... Cześć - pożegnał się Jack i poszedł w stronę samochodu rzucając Elsie ostatnie spojrzenie.
- I... Jak było na balu? - zapytała Anna cała w skowronkach.
- Ee... Cudownie - odpowiedziała dalej cała zaczerwieniona Elsa przechodząc obok rudej. Zielonooka tylko zachichotała i weszła za siostrą do domu.



Wiem jestem zła... Ale to jeszcze nie teraz ;3 No to tak mniej więcej wyglądał bal... Może nie tak sobie go wyobrażaliście, ale no cóż ostatnio mam mało czasu, więc pisałam to trochę na szybko, więc proszę nie zabijajcie mnie, że mogło dziać się więcej, ale no cóż ;-; Poza tym ostatnio mam haje na Młodych Tytanów (taka stara kreskówka na Cartoon Network jakby ktoś nie wiedział) i postanowiłam, że obejrzę całe 4 sezony, które oczywiście już obejrzałam i haja mi nadal nie przeszła, więc dalej oglądam i tak jakoś mam też straszną haje na Robina i Starfire (też z Młodych Tytanów). No przecież oni są przesłodcy *.*(Co nie znaczy, że przestałam kochać Jelse, dalej jest na pierwszym miejscu w moim sercu) A tak a pro po słodkości to ostatnie moje rozdziały są podobno "słodkie" i nie chcę wam za dużo słodzić ;), więc robię małą, ale naprawdę małą przerwę co nie znaczy, że was zostawiam bez żadnego posta ^^ Szykuje coś dla was co pokaże się na dniach zamiast rozdziału, ale nie martwa się ja nie odchodzę :)
Robin i Starfire <3 *-*

Ale żeby nie było macie jeszcze Jelse :3

Kocham i pozdrawiam Black Berry :***



piątek, 18 września 2015

Rozdział #20 "Boże Narodzenie i Nowy Rok"

 Ostatnie dni szkoły przed świętami były dosyć lekkie. Szkoła została ustrojona w świąteczne ozdoby oraz obowiązkowo w wielką choinkę, która była na środku parteru. [W sensie na środku głównego pomieszczenia na parterze xd Zapomniałam słowa ;-; dop. aut] Na przerwach grały świąteczne piosenki zaśpiewane przez najpopularniejszy zespół w szkole. Zadań domowych nie było, a nauczyciele sobie odpuścili, więc lekcje były przyjemne i proste. Natomiast większość dziewczyn albo mówiło o świętach albo o zbliżającym się balu maskowym. Elsa nawet nie do końca wiedziała co ubrać na ten bal i jak się na niego przygotować. 
 Gdy zaczęły się ferie świąteczne niebieskooka znalazła trochę czasu by iść kupić prezenty lub je zrobić. Jak już wszystkie miała pięknie zapakowane pojechała do kuzynki i zaniosły je razem na strych. Że impreza była w domu Punzie wszystkie prezenty musiały się tam znajdować, a w ten magiczny dzień będzie je łatwo odpakować spod choinki nie musząc targać ich ze sobą. Nie mogła się doczekać tego dnia by spędzić miło czas z przyjaciółmi. 


***
[Elsa]

 Obudziłam się około siódmej gotowa na nowy dzień. Wstając przeciągnęłam się i zeszłam od razu do kuchni. Jako, że były święta Angelica miała wolne i same sobie robiłyśmy jedzenie. A że same sobie robiłyśmy jedzenie poszłam zrobić sobie gorącą czekoladę z kawą i piankami. No co? Nie mogę? Wróciłam do pokoju z pełnym kubkiem i usiadłam na łóżku biorąc do ręki książkę. Jako, że miałam dużo czasu mogłam jeszcze chwilę poczytać. Po jakiejś godzince do mojego pokoju wparowała Ania trajkocząc o tym, że za parę godzin jedziemy i żebym zrobiła jej śniadanie, ale jak szybko weszła tak prędko wyszła. Popatrzyłam się tylko dziwnie na nią i wróciłam do lektury.
 Po jakiś dwóch godzinach stwierdziłam, że lepiej zacznę się już ogarniać, więc poszłam do łazienki i zafundowałam sobie gorącą, długą kąpiel. Po wykąpaniu się zrobiłam te wszystkie babskie sprawy, wysuszyłam i podkręciłam włosy. Założyłam cieplutki szlafrok i poszłam zobaczyć co robi Ania. Zapukałam do jej pokoju, ale tylko wrzasnęła, że idzie się kąpać, więc jej nie przeszkadzałam. 
 Gdy była godzina do wyjazdu zaczęłam się ubierać. Szperałam w szafie i w końcu stwierdziłam, że założę błękitny sweter z wyszywanymi śnieżynkami i białymi wzorkami, białą spódniczkę i błękitne rajtuzy. Zrobiłam lekki makijaż, z włosów zrobiłam dwa małe warkoczyki przy czubku głowy i złączyłam je z tyłu spinką przypominającą śnieżynkę, a resztę włosów zostawiłam rozpuszczoną. Zadowolona z efektu wzięłam jeszcze torebkę z jakimiś pierdołami i wyszłam z pokoju kierując się do salonu. Po jakiś 5 minutach zeszła moja kochana siostra podobnie do mnie ubrana tylko, że ona miała dwa warkocze, czapkę mikołaja i zielono-czerwone barwy. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i zaczęłyśmy rozmawiać o tym jak jesteśmy podekscytowane. Ubrałyśmy płaszcze, zamszowe buty, puchate rękawiczki i wyszłyśmy. Do Punzie było dosyć blisko, więc poszłyśmy na piechotę. Po jakimś czasie doszłyśmy do wielkiego domu oświetlonego świątecznymi lampkami. Podeszłyśmy do drzwi i zadzwoniłyśmy dzwonkiem. Z domu było słychać świąteczną muzykę i głośne rozmowy. Po chwili w drzwiach stanęła Roszpunka ubrana w różowy sweter z bałwanem i reniferowymi rogami na głowie.
- Cześć! - przywitała się i wyściskała kuzynki - Prawie wszyscy już są, ale nie zabrakło dla was was pierniczków... Chociaż tego nie jestem pewna, bo chłopacy je ciągle żrą... gorącej czekolady i oczywiście prezentów - wykrzyknęła uradowana.
- Już nie mogę doczekać się otwierania - wykrzyknęła tak samo uradowana ruda.
- He, he... Dobra właźcie - zaprosiła nas do środka. Szybko weszłyśmy, zdjęłyśmy płaszcze i buty. "Pani gospodyni" zaprowadziła nas do salonu gdzie był największy hałas. Był duży z wielką choinką w koncie pod którą było mnóstwo prezentów, miał dwie duże kanapy, trzy fotele, ogromny żyrandol i stolik na, którym były wszystkie przysmaki..., a raczej większość, bo na kanapie siedzieli Flynn, Czkawka, Tim i jakiś blondyn, którzy objadali się resztą pierniczków, a i jeszcze Maks siedział w fotelu zajadając się ostatnim piernikiem gadając z Violką. Na drugiej kanapie siedziała Astrid z bliźniakami Luną i Mikiem, a na fotelu siedziała Amy pijąc gorącą czekoladę. 
- Ciekawie... - stwierdziłam dalej się uśmiechając - Kogo jeszcze nie ma?
- Meridy - powiedziała - A tak w ogóle to tam siedzi Kristoff, ten blondyn - wytłumaczyła Punzie. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że nie ma jeszcze jednej osoby...
- A gdzie jest Jack? - zapytałam zaciekawiona.
- Gdzieś się włóczy - powiedziała spokojna, ale po chwili zrobiła duże oczy - Flynn!
- Hmm? - popatrzył się na nią w sumie jak wszyscy - O! Część dziewczyny!
Wszyscy zaczęli do nas machać i witać.
- Flynn! - wrzasnęła Roszpunka - Gdzie jest... - nie dokończył, obróciła się na pięcie - JACK!
Również się odwróciłam i zobaczyłam białowłosego z tacką ciasteczek i pierniczków. Patrzył na nas z wyrazem twarzy "Mam przerąbane". Zaśmiałam się gdy zauważyłam, że ma twarz całą w okruszkach i zapełnioną buzię ciastkami. Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Punzie, ale od razu zrobiła poważną twarz (dla żartu). 
- A gdzie pan znalazł te ciasteczka? - zapytała spokojna.
- Alle, ze czo? - udał zdziwionego z pełną buzią. 
- Gdzie to znalazłeś?! Miało być na później!
- Eee... Alle to Flyin my kazłał! - powiedział z wyrzutem dalej z pełną buzią przez co wszyscy się śmiali.
- Flynn! - wrzasnęła z wyrzutem na Flynna, który d razu do nich podszedł.
- Ej, stary! Tych ciastek było więcej! - wrzasnął brunet nie zwracając uwagi na swoją dziewczynę.
- No, alle glodny byłlem - próbował się usprawiedliwić.
- Zżarłeś 1/4 tacki pierniczków i dalej jesteś głodny?! 
Połknął dowody zbrodni - Mam duży żołądek... - stwierdził. Wszyscy wrócili do swoich zajęć przy czym Flynn próbował jeszcze wziąć tackę od Frosta, ale ten zrobił obrót i odwrócił się do nas.
- Może panie chcą ciasteczko? - zapytał się z uśmiechem na twarzy.
- Chętnie - powiedziała Ania biorąc ciastko i uciekając do innych.
- A pani? - dopytał się.
- A chętnie - powiedziałam biorąc pierniczka do ręki. Gdy się na niego popatrzyłam znowu się uśmiechnęłam i sięgnęłam ręką do torebki.
- Coś się stało? - zapytał zaciekawiony. Wyciągnęłam chusteczkę.
- Proszę cię, wytrzyj siebie tą piękną mordkę z tych okruszków, bo nie mogę na ciebie patrzeć - stwierdziłam podając mu chusteczkę.
- Piękną mordkę? - wycierał usta - A to jaki jestem bez okruszków na twarzy?
- Tak samo dziecinny i głupkowaty jak przedtem - odgryzłam się. Zaśmiał się cicho i popatrzył się na mnie.
- Ładnie wyglądasz - stwierdził.
- Dziękuje - podziękowałam rumieniąc się. Chwilę tak się na siebie patrzyliśmy.
- Ej, gołąbki! Chodźcie tu - zawołała Astrid. 
 W między czasie przyszła Merida. Gdy już wszyscy byli zjedliśmy kolacje oczywiście w wielkim gwarze, a jak. Po zjedzeniu zaczęliśmy rozpakowywać prezenty. O dziwo nie było jakiegoś strasznego chaosu. Jednym z lepszych moich prezentów był piękny, turkusowy polaroid i do tego album. Jak byśmy nie skorzystali to nie wiem. Od razu wszyscy zaczęliśmy robić sobie zdjęcia i wstawiać do albumu. Pierwszym zdjęciem było to.
Urocze... Nie naprawdę podobało mi się to zdjęcie. Gdy skończyło się rozpakowywanie prezentów nasz kochany zespół zagrał nam mały koncert. Zauważyłam też po drodze, że nie dostałam prezentu od Jacka, więc zaczęłam się zastanawiać czy o mnie nie zapomniał albo czy mi czegoś nie planuje. Niestety kiedyś trzeba było się zacząć zbierać. Miałyśmy wreszcie wyjść chociaż Anna ciągle gadała z Kristoffem t jakoś mi się udało ją namówić, ale gdy miałyśmy wyjść Jack złapał mnie z nadgarstek.
- Czy... mogłabyś ze mną jeszcze gdzieś podjechać? - zapytał nieśmiało.
- Okej, ale co z Anną?...
-Kristoff mnie oprowadzi - zasugerowała, a ten się zgodził.
- Dobra - powiedział i poszłam za Jackiem. Zaprowadził mnie do swojego samochodu i pojechaliśmy do jego domu.
- A czemu jedziemy do twojego domu? - zapytałam ciekawa.
- Nie dałem ci jeszcze prezentu - powiedział puszczając mi oczko. Zastanawiałam się jeszcze co mi przygotował, że nie przyniósł tego do Punzie. Gdy weszliśmy do jego domu zapalił światła i podszedł do mnie z połową prezentu ode mnie czyli szalikiem.
- Poczekaj - powiedział zawiązując mi szalik na oczach - Zaraz przyjdę...
I odszedł. Czekałam chwilę, ale później usłyszałam jego kroki oraz jakieś dziwne odgłosy.
- Możesz odwiązać.
Zrobiłam jak powiedział i ujrzałam przed sobą Jacka..., ale z małym husky na rękach. Szczeniaczek wywalił jęzor i szczeknął. Musiałam zrobić naprawdę głupią minę, bo bałwan wybuchnął śmiechem. Czułam się naprawdę szczęśliwa, bo moje marzenie się spełniło.
- Trzymaj - oddał mi pieska, który momentalnie zaczął mnie lizać po twarzy na co ja zaczęłam się śmiać.
- Dziękuje - podziękowałam naprawdę szczęśliwa - Ale chwila... Ja nie mam dla niego rzeczy!
- Spokojnie, ja wszystko mam - uspokoił mnie. Szczęśliwa zaczęłam przygotowywać z Jackiem rzeczy dla psiaka. Wszystko zanieśliśmy do samochodu, a białowłosy powyjaśniał mi jeszcze parę rzeczy.
- A tak w ogóle to jak chcesz go nazwać? - zapytał gdy już podjeżdżaliśmy pod dom. Spojrzałam na pieska na moich kolanach i popatrzył się na jego oczy. Były tak błękitne jak oczy Jacka.
- Blue... - stwierdziłam po chwili.
- Ładnie - powiedział Jack.
Podjechaliśmy pod dom. Razem z Jackiem zaniosłam rzeczy Blue [Tak to chłopczyk... w sensie, że piesek xd dop. aut.]. Gdy już ułożyliśmy je w moim pokoju padliśmy na łóżko i zaczęliśmy się bawić ze psiakiem. On był naprawdę uroczy i chyba się do nas przywiązał, bo ciągle na nas właził i merdał ogonem. W końcu piesek się zmęczył i dosłownie zasnął na moich rękach. Ułożyłam go legowiska i zaczęłam się jeszcze wygłupiać z Jackiem. Dopiero później zauważyłam, ze jest wpół do trzeciej w nocy, więc Jack pojechał, ale jeszcze raz zdążyłam mu podziękować za spełnienie mojego marzenia. 


***

 Ania dosyć dobrze przyjęła Blue... Ba! Dosyć dobrze, ona cieszyła się jak dziecko! No, ale to Ania, więc co jej się dziwić...
 Oczywiście 31 grudnia miałyśmy się wybrać jeszcze z naszą ekipą na sylwestra do takiego klubu. Więc tego dnia musiałam przygotować nie dość, że rzeczy dla Blue żeby przetrwał te godziny przy, których będzie sam, a na dodatek jeszcze siebie. Wracając do Blue to go naprawdę pokochałam. Był uroczy, bardzo kochany i inteligenty, nauczył się już swojego imienia, więc na nie reaguje. 
 Gdy naszykowałam rzeczy i nakarmiłam psiaka zaczęłam się sama przygotowywać. Wzięłam prysznic, babskie sprawy (w sumie jak zwykle przed jakąś imprezą) i zakręciłam włosy. Potem ubrałam się w białą sukienkę rozkloszowaną u dołu i przepasaną w pasie niebieską wstążką. Niebieskie buty na lekkim obcasie pod kolor wstążki, a na górę czarną, skórzaną kurtkę. Na oczy nałożyłam jakiś biały, świecący się cień, który pożyczyłam od Ani, a na usta jakąś pomadkę. Wzięłam czarną, skórzaną torebkę i zeszłam do salonu gdzie czekała na mnie siostra ubrana w w różowo-czarną sukienkę i dużą ilością dodatków. Na głowie... przepraszam... Włosy miała upięte w dwie śmieszne kitki. 
 Do klubu pojechałyśmy taxówką i szczerze jak go zobaczyłam to zamarłam. Był to wysoki budynek z, którego grała głośna muzyka, a kolorowe światła oślepiały. Podeszłyśmy do drzwi, ale wejść nie pozwolił nam ochroniarz. 
- A gdzie panie idą? - zapytał krzycząc żebyśmy go usłyszały przez hałas.
- Na imprezę - wrzasnęła Ania.
- Nigdzie nie ma wstępu bez potwierdzenia możliwości bycia -  odpowiedział. Zaczęłam szperać w mojej torebce i wyjęłam ulotkę, którą mi dała Punzie. Strażnik zaczął oglądać kartkę.
- Miłego pobytu - powiedział ochroniarz oddając mi ulotkę. Szczęśliwe udyśmy się do środka. Weszłyśmy po schodach na przed ostatnie piętro i zobaczyliśmy naszą grupkę siedzącą w specjalnym zamówionym miejscu. Takim podwyższeniu z fotelami.
- Cześć - przywitałyśmy się z nimi. 
- Cześć dziewczyny - przywitali się z nami wszyscy. Usiadłyśmy obok nich i zaczęliśmy rozmawiać popijając jakieś drinki. Po jakimś czasie przynieśli szampana i powiedzieli, że mamy go nie wypijać do minięcia północy. Potem wszyscy stwierdzili, że dobrym pomysłem by było trochę potańczyć, więc wszyscy poszli na parkiet. Punzie tańczyła z Flynnem, Astrid ze Czkawką, Viola z Maksem, Ania z Kristoffem, Tim z Amy, a Merida z jakimś chłopakiem. Jack nie tańczył z nikim, bo zniknął. Oparłam się o ścianę, ponieważ nienawidziłam tańczyć, ale mój spokój po chwili zniknął, bo doczepił się do mnie jakiś rudzielec.
- Zatańczyła by pani? - zapytał się pół pijany chłopak.
- Przepraszam, ale nie lubię tańczyć - odpowiedziałam odwracając wzrok. 
- No nie bądź taka, mała... - powiedział i pociągnął mnie na parkiet. Zmuszał mnie wręcz do tańca.
- Jak się nazywasz, mała? - zapytał nagle.
- Elsa... I nie nazywaj mnie "mała" - odgryzłam się.
- Ja Hans - powiedział - Ładnie się nazywasz - stwierdził robiąc mną obrót, a później przyciągając mnie blisko siebie. Jego twarz zaczęła się zbliżać do mojej przez co czułam coraz mocniejszą woń alkoholu. Zaczęłam jak najdalej oddalać głowę od niego, ale im bardziej się odchylałam tym bardziej on mnie do siebie przyciskał. Kiedy dotykaliśmy się nosami udało my się wyswobodzić rękę, więc dałam mu z liścia. Odsunął się ode mnie na krok rozmasowując policzek. 
- Niegrzeczna - powiedział uśmiechając się chytrze, ale w tym samym momencie poczułam jak ktoś mnie do siebie przyciąga.
- Sorry stary, ale to nie twój dzień - stwierdził Jack i szybkim krokiem odeszliśmy od pijaka. 
- Dziękuje... Czy zawsze będziesz mnie ratował z kłopotów?
- Tak, a szczególnie z takich rudzielców - powiedział ostatnie słowa z obrzydzeniem. Podszedł do stolika i dał mi mojego szampana.
- Co robisz? Jeszcze nie ma północy...
- Ale wolę je wziąć teraz. Chodź - powiedział łapiąc mnie za rękę. Weszliśmy po schodach i przed nami ukazały się jeszcze jedne drzwi. Jednak przed nimi stał strażnik.
- A gdzie państwo idzie? - zapytał strażnik. Jack pokazał mu ulotkę, ale ten tylko pokręcił głową - Jeszcze nie wpuszczamy.
Chłopak przewrócił oczami i sięgnął do kieszeni wyjmując  kasę. Dał ją ochroniarzowi, a ten zaczął liczyć pieniądze. 
- Zapraszam - powiedział chowając łapówkę i otwierając drzwiPrzeszliśmy przez nie i moim oczom ukazał się dach budynku. Przeszliśmy kawałek, a Jack usiadł na brzegu budynku. Zatrzymałam się, bo nie zamierzałam narażać życia.
- Nie siadasz? - zapytał zdziwiony.
- Nie... - odpowiedziałam łapiąc się za ramiona.
- No chodź... Najwyżej cię złapię...
Przewróciłam oczami i usiadłam obok białowłosego odkładając szampana obok mnie.
- Pięknie tu... - stwierdził patrząc się na miasto.
- No... - potwierdziłam. Prawie każdy budynek był oświetlony przez co tworzyły cudowny krajobraz.
- Choć, zatańczymy - powiedział biorąc mnie za ręce. Przez chwilę się sprzeciwiałam, ale później już z nim tańczyłam. Nie była to moja mocna strona, więc co chwile się potykałam lecąc na Jacka mając wrażenie, że mu to nie przeszkadzało, bo za każdym razem się uśmiechał. Po jakimś czasie usłyszeliśmy stukot nóg, więc wzięliśmy szampana do rąk, a Jack poprawił barierki. Po chwili na dach wlazła cała nasza ekipa i paręnaście innych osób.
- A tu wyście byli... Wszędzie was szukaliśmy - powiedziała Amy. Chwile jeszcze rozmawialiśmy, ale później zaczęło się odliczanie do północy.
- 3... 2...1!!! SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU - wszyscy wrzasnęli i zaczęli sobie życzyć szczęśliwego nowego roku. Na niebie pojawiły się różne wzory. Całe niebo zapełniło się fajerwerkami. 



!Hola! ?Que tal? XD Zaczęłam się uczyć hiszpańskiego, wiec nie mogłam się powstrzymać ;P A, więc... Rozdział macie dłuższy, bo nie dodawałam tydzień, więc proszę się cieszyć :3 Był by krótszy, ale stwierdziłam, że nie ma sensu dzielić tego na dwie części, więc to połączyłam ;) I +10 punktów dla tych, którzy domyślili się, że Jack da Blue Elsie ^^ A +20 dla tych, którzy domyślili się, że Tim, Amy, bliźniaki Luna i Mike oraz Maks są członkami zespołu Violence :} Doszedł również Kristoff oraz bębenki proszę... BUM! BUM! BUM! HANS!!! Czyli ruda wiewiórka ;) Ogólnie za niedługo odbędzie się bal, więc... Myślcie co może się na nim wydarzyć ^^ A i jeszcze rozdziały. Ogólnie postaram się je dodawać co tydzień, bo jak pewnie wiecie chodzę do klasy z rozszerzonym angielskim i do gimnazjum, więc mam dużo nauki, a w najbliższym czasie zacznę naukę włoskiego, więc... Zobaczymy jak to będzie. To chyba tyle co miałam do powiedzenia...
So... Kocham i pozdrawiam Black Berry :***