środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział #6 "Jeszcze więcej tajemnic"



[Violence]

Gdy wszystko było już załatwione i skończone wyszliśmy z budynku.
- Było świetnie! - pisnęła pełna energii Amy.
- Zgadzam się - odparł Mike.
- No - przeciągnęłam się uśmiechnięta od ucha do ucha. Wyjęłam telefon, żeby spojrzeć na godzinę.
- Która? - zapytała Luna zawisając na moim ramieniu.
- Za dziesięć dziesiątą - mruknęłam niezadowolona - Ja już chyba pojadę do domu.
- Czemu? - zawyła niezadowolona brunetka.
- Moi rodzice już pewnie się denerwują. Powiedziałam, że będę o w pół do dziesiątej.
- Okej... To do jutra - pomachali mi na pożegnanie i poszli w stronę przyjaciół. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Max ciągle przy mnie stoi.
- Nie musisz mnie odwozić - odezwałam się przed nim. Odwróciłam się w jego stronę.
- Na pewno? Wiesz, że mi to nie... - nie dałam mu dokończyć.
- Napewno. Nie jestem już małą dziewczynką - uśmiechnęłam się krzepiąco. Popatrzył się na mnie podejrzanie, ale w końcu odpuścił.
- No dobra. Ale nie zapomnij... - znowu mu przerwałam.
- Nie zapomnę, mamusiu - powiedziałam na pół poważnie na pół żartobliwie. Podeszłam do niego i go przytuliłam. Czasami mnie wkurzało, że sięgałam mu ledwo do obojczyków. Objął mnie w pasie, a głowę położył na ramieniu. Chciałam go na pożegnanie pocałować w policzek, ale wiedziałam, że nie powinnam.
- Pa - powiedziałam puszczając bruneta. Powoli poszłam w stronę przystanku. Autobus miałam za pięć minut, więc nie było źle.
Nagle usłyszałam za sobą szelest liści. Z krzaków wyszedł czarny kot. Może nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie fioletowy połysk i całkowicie złote oczy. Popatrzył na mnie zaciekawiony. Koszmar.
Miauknął przeciągle i spróbował do mnie podejść.
- Psik! - wydałam dźwięk taki kiedy próbuje się odpędzić kota. Może było to głupie, ale działało. Koszmary nie mogą zapamiętać ciała i zapachu osoby, zazwyczaj wtedy tej osobie śnią się złe sny. Ludzie nie potrafią opanować ciekawości i zamiast uciekać filmują je.
Nie boję się koszmarów. Nie są jeszcze aż tak silne.
Usłyszałam nadjeżdżający pojazd. Ostatni raz spojrzałam w stronę kota po czym weszłam do autobusu.
Dojechanie do domu zajęło mi 15 minut. Mogłam iść na piechotę, ale nie lubię chodzić o takich godzinach po Nowym Yorku.
Z torby wyjęłam klucze i przekręciłam nimi zamek.
- Wróciłam! - krzyknęłam, ale nie za głośno. Nie usłyszałam odpowiedzi. Super. Ja muszę wracać punktualnie, ale oni mogą na spotkaniach zostawać dłużej. Westchnęłam głośno po czym pokierowałam się do mojego pokoju na poddaszu. Rzuciłam torbę w kąt. Stanęłam na środku nic nie robiąc.
Nagle poczułam bardzo nieprzyjemną gulę w gardle, która z minuty na minutę się powiększała. Na początku spokojnie pokierowałam się do drzwi, ale kiedy gardło zaczęło mnie zwyczajnie boleć ruszyłam biegiem. Zbiegłam do mojego pokoju z instrumentami i zaczęłam szukać po półkach mikstury. Gdy w końcu ją znalazłam nalałam ją do tubki od aparatu. Przełożyłam sobie maskę do ust i zaczęłam głęboko oddychać. Powoli przechodziło.
Na moich policzkach pojawiły się łzy. Gdy odstawiłam maskę zaczęłam się trząść od płaczu. Próbowałam się opanować, ale nic mi nie pomagało. Zakryłam ręką usta. Po chwili skuliłam się tak, że moje włosy dotykały podłogi.
- Dlaczego ja nie mogę być normalna?! - załkałam zwijąc się w kłębek.

***

Minęło parę dni od koncertu.
W sobotę Elsa jak zwykle miała udać się do Jacka.
Obudziła się o tej godzinie co zwykle po czym poszła.do kuchni. Zaparzyła sobie kawę i zrobiła dwa tosty. Angelica tego dnia miała jakąś ważną sprawę do załatwienia.
Stwierdziła, że nie będzie budzić Ani. Miała ostatnio ciężkie dni.
Po zjedzeniu śniadania udała się do swojego pokoju, żeby zacząć się szykować. Jak zwykle wzięła kąpiel, wysuszyła włosy i zrobiła inne pierdoły.
Wracając do pokoju usłyszała charakterystyczny dźwięk SMSa. Poszła po swój telefon, żeby odczytać wiadomość.
Jack: Weź sobie jakieś ciuchy na przebranie. Najlepiej bluzkę, z krótkim rękawkiem, krótkie spodenki i sportowe buty.
Blondynkę trochę.zdziwiła rada białowłosego, ale postanowiła się do niej zastosować. Ubrała obcisłe jeansy i bluzkę z rękawami 3/4, ale do torby włożyła wskazane przez chłopaka
ubrania.
Usiadła na łóżku i sięgnęła po książkę, ale za nim ją otworzyła usłyszała, dźwięk klaksonu. Zdziwiona spojrzała na zegarek, który wskazywał 13:24. "Powinien przyjechać za półtorej godziny" pomyślała. Lekko zaniepokojona zeszła na dół, ubrała buty i wyszła do chłopaka. Obkrążyła samochód po czym usiadła na miejscu obok kierowcy.
- Zwykle się spóźniasz zamiast przyjeżdżać wcześniej, ale dzisiaj to chyba ci się zegarek zepsuł - powiedziała zapinając pasy. Niebieskooki ruszył jadząc dobrze im znaną drogą.
- Dzisiaj plan naszych zajęć będzie trochę inny niż zazwyczaj - odparł skręcając w prawo.
- Co? W jakim sensie?
- Wiesz, że koszmary zaczęły ostatnio pojawiać się częściej. Muszę po prostu coś sprawdzić - wzruszył ramionami.
Kiedy przyjechali zamiast pokierować się jak zwykle do pokoju Jacka białowłosy stanął na środku pokoju.

- Mogłabyś się przebrać w te rzeczy teraz?
- Okej - przeciągnęłam słowo - Co ty dzisiaj taki poważny?
- Zobaczysz - oparł niejednoznacznie.
Po pięciu Elsa stała już w stroju sportowym. Chłopak w międzyczasie też się przebrał w luźniejsze ubrania. Podszedł pod schody i otworzył drzwi prowadzące na dół. 
- Bawisz się w Harry'ego Pottera, że masz drzwi pod schodami? - zapytała zakładając ręce na piersi. 
- Jasne, a potem  będziemy skakać z okna na miotle - posłał jej chochlikowaty uśmiech po czym zszedł na dół. Dziewczyna westchnęła ciężko próbując się nie uśmiechnąć, ale w końcu udała się za Jackiem. 
Schody prowadziły do mini siłowni.
Uniosła brwi  ze zdziwienia, ale widząc jej minę przewrócił oczami.
- No dobra... Chcę nauczyć cię walczyć.
- Proszę?
- Słyszałaś. Zakładam, że tego nie umiesz, więc muszę cię nauczyć.
-Ale po co? Wystarczy mi chyba moja moc, nie?
- Nie - założył ręce na piersi i zlustrował ją wzrokiem - Masz szybki metabolizm, ale zero mięśni.
- Ej! - oburzyła się podchodząc do niego - Nie musisz mi tego wspominać. To, że ty jesteś jakimś Pudzianem to nie znaczy, że ja muszę!
- Nie chcę zrobić z ciebie Pudziana. Chcę, żebyś nauczyła się bić - uśmiechnął się rozbawiony - Za dużo mięśni nie wygląda zbyt dobrze.
 Prychnęła pod nosem i obróciła się do niego bokiem. Po chwili poczuła jak łapie ją za uda i przerzuca przez ramię.
- Puszczaj! Obrażam się na ciebie! - zaczęła go walić pięściami po plecach.
- Jak na razie to ty możesz mi zrobić tymi piąstkami masaż - parsknął śmiechem podchodząc do worka treningowego.
- Dupek - mruknęła pod nosem za co dostała klapsa - Możesz przestać?! To żenujące...
- Za to mnie to bardzo śmieszy. I nie nazywaj mnie dupkiem - w końcu postawił ją na ziemię. Cała czerwona patrzyła na niego mrużąc oczy. Poklepał ją po głowie i obrócił się w stronę sprzętu.
- Pomyśl sobie, że ten worek to ja i spróbuj go walnąć - powiedział odchodząc od niej na krok.
- Po to mnie zdenerwowałeś? - obróciła się delikatnie.
- Nie tylko - pstryknął ją w nos - A teraz wal.
 Dziewczyna zamachnęła się i pięścią uderzyła w sprzęt, ale ten ani drgnął. Zdenerwowana jeszcze mocniej zaczęła uderzać worek, który ledwo się ruszył.
 Zmachana odwróciła się w stronę białowłosego, który próbował nie wybuchnąć śmiechem.
- Tylko spróbuj - warknęła.
Po paru wdechach udało mu się uspokoić, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Źle to robisz.
- To ten worek jest nienormalny! - wrzasnęła wymachując rękoma.
- Nie dość, że się spięłaś to w ogóle się nie ustawiłaś.
 Przewrócił oczami i złapał ją za biodra. Wzdrygnęła się lekko, ale starała się skupić na worku.
- Musisz dać lewą nogę lekko do tyłu i ustawić ręce - złapał ją za nadgarstki i pokazał jej w jaki sposób - Wyluzuj się i wyobraź sobie osobę, której nienawidzisz - odszedł na parę kroków  i przyglądał się niebieskookiej.
- Dlaczego muszę to robić?
- Mówiłem ci. Chcę zobaczyć jak bardzo jesteś silna - założył ręce na piersi i patrzył. Po chwili blondynka przywaliła na tyle mocno, że worek prawie jej oddał.
 Jack uniósł zdziwiony brwi. Nie spodziewał się, że tak potrafi. Ale każda osoba, która kogoś nienawidzi i ma do niej ogromny żal może znaleźć w sobie tyle siły, żeby zrobić komuś krzywdę. 
- Ej, ej. Już spokojnie - odsunął ją od sprzętu - Jestem ciekawy kogo sobie wyobraziłaś...
- Mroka, Madison - otarła ręką pot z czoła - Wszystkich, którzy zrobili krzywdę mi i moim bliskim - odparła odwracając się - I co? Jestem silna?
- Tylko wtedy kiedy jesteś wkurzona - uśmiechnął się leniwie.
- A jak się bije to nie jest się wkurzonym?
- Też. Ale wtedy kotłuje się w tobie mnóstwo emocji. Przynajmniej tak jest zazwyczaj. Poza tym worek się nie ruszał. Pomyśl jakbyś miała uderzyć taką Madison? Ona potrafi się zmaterializować - powiedział wyzywająco.
- Nie obronisz mnie? - zamrugała niewinnie.
Jack podszedł do niej i pocałował ja w skroń.
- Nie zawsze będę przy tobie. Chciałbym, żeby tak było, ale wiesz, że to niemożliwe - objął ją mocno.
- Wiem - westchnęła pod nosem. Oparła czoło o jego tors i przytuliła. Po chwili chłopak się odsunął i chwycił kawałek jej koszulki.
- C-Co ty robisz? - zapytała drżącym głosem chwytając go za nadgarstki.
- Zdejmuj ją. Muszę zobaczyć czy masz jakieś mięśnie - uśmiechnął się kokieteryjnie.
- Jesteś dzisiaj strasznie napalony - jęknęła nie puszczając nadgarstków.
- Jestem facetem. Nic na to nie poradzę. A ja naprawdę chcę cię nauczyć się bronić. 
- Uwierz mi na słowo, że nie mam mięśni brzucha - zmrużyła oczy.
- Przecież cię już widziałem w staniku.
- To był strój kąpielowy!
- A czym to się różni? - przechylił głowę unosząc brew do góry. Wydała z siebie dziwny dźwięk spowodowany irytacją.
 Białowłosy uśmiechnął się zwycięsko. 
- Niczym. Ale widziałeś masz rację, więc powinieneś wiedzieć czy jestem umięśniona czy nie - odgryzła się.
- Nie zdążyłem się przyjżeć.
- To już twój problem - i chociaż nie wierzyła w jego słowa uśmiechnęła się cwaniacko.
 Popatrzył się po niej, ale w końcu westchnął niecierpliwie i puścił koszulkę.
- Umiesz zrobić wykop?
- Mogę cię kopnąć w tyłek albo w jaja.
- Co ty dzisiaj taka pyskata? - zaśmiał się cicho - Masz okres?
- Może - mruknęła odwracając wzrok. 
- Ojoj - zacmokał - Może rzeczywiście wybrałem zły dzień.
- A żebyś wiedział. W ogóle ta rozmowa nie miała sensu! Co mają mięśnie do siły, hę?
Chwilę milczał, ale później uśmiechnął się szeroko.
- Dobra. Miałaś rację. Chciałem popatrzyć.
- Wiesz, że mam ogromną ochotę cię walnąć? - zacisnęła dłonie w pięści.
- No już się nie denerwuj - przytulił ją i pogłaskał po głowię - Czy jak zrobię ci gorącą czekoladę i dam lody to nie strzelisz mi focha?
- Przemyślę to. Jeżeli będzie smaczne to nie.
- Będzie przepyszne. Możemy później iść później do "Blue Sky" na coś jeszcze.
- Wolę nie. Wyglądam jak strach na wróble.
- Dla mnie zawsze będziesz piękna - ucałował ją w głowę - Nawet jak będziesz chodzić w durszlaku.
Zaśmiała się głośno na co sam się uśmiechnął.
- Za to jak ty zaczniesz w czymś takim chodzić to cię poślę do psychologa.
- Zapiszę sobie na liście rzeczy, których nie mogę przy tobie nosić.

***

[Jason]

 Siedziałem na jakimś głazie w lesie, gdy dziewczyna niedaleko wypuszczały koszmary na patrol. Naprawdę nie wierzę, że Mrok kazał mi się nimi zająć. I naprawdę nie rozumiem po co mamy wypuszczać te koszmary. Chyba nikt nie wie. I chyba nikt się nie dowie.
 Oglądałem moje paznokcie, które nagle zrobiły się bardzo ciekawe dopóki nie usłyszałem odstrzału. Jeśli jeszcze raz Jinx zabiję jakąś wiewiórkę to obiecuję, że ukręcę jej kark. Nie tylko jej się nudziło, ale no bez przesady!
- Nie pomożesz nam? - usłyszałem głos Nicki za sobą.
- A dlaczego bym miał? - zapytałem znudzony powoli się odwracając. Zmrużyła na mnie oczy.
- Pójdzie szybciej. Nie tylko ty chcesz wrócić do domu - dała ręce na jej wąską talię. Zeskoczyłem ze skały i podszedłem do niej chyba za blisko.
- Ja nie mam domu. I ty też go nie masz. Z tego co wiem zostałaś wygnana - założyłem ręce na piersi i przechyliłem delikatnie głowę. Zrobiła się czerwona ze złości. Albo ze zawstydzenia. Albo z czegoś innego.
- No właśnie. A teraz wracaj do roboty, żeby jak ty to powiedziałaś "szybko wrócić do domu" - prychnąłem i wróciłem skałkę. Dopiero po chwili usłyszałem jak odchodzi, a Jinx znowu użyła pif paffa. Ja pierniczę! 
- Do jasnej cholery, możesz zostawić te biedne wiewiórki?! - warknąłem podnosząc się gwałtownie. Zobaczyłem ją jak celowała w drzewo parędziesiąt metrów ode mnie.
- Nie - zaśmiała się głupkowato.
- Proszę, ogarnij się - odparła Mad robiąc jakiegoś koszmara niedaleko niej.
- Pff! Nie potraficie się bawić - mruknęła udając się w stronę końca lasu.  
 Naprawdę miałem już dość. Nie wiem jak długo będę musiał tu siedzieć, ale ja skrócę ten czas. I ułatwiło mi to pojawienie się teleportu na drzewie jakieś 15 metrów od skałki, na której siedziałem. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w jego stronę. 
- Ej, ej. Gdzie idziesz? - zapytała moja siostra pojawiając się przede mną.
- Do pałacu. Zostawiłem tam moją torbę - obszedłem ją i ruszyłem do mojego celu, ale ona znowu stanęła przede mną.
- Nie możesz sobie tak po prostu odejść! Ojciec powiedział, że masz tu siedzieć razem z nami - na słowo ojciec rzuciłem jej ostre spojrzenie.
- Nie będę się go słuchał. Poza tym jesteście wystarczająco duże, żeby sobie poradzić beze mnie - powiedziałem stanowczo.
- A jak ci coś zrobi? - zaczęła wymachiwać rękoma. Złapałem ją po chwili i ostawiłem na bok. 
- Nic mi nie zrobi. A ja naprawdę nie mam ochoty tu siedzieć - podszedłem do portalu i bez słowa pożegnania zniknąłem z tego przeklętego lasu. 
 Gdy już pojawiłem się w jaskini polazłem do środka zamku, aby wziąć torbę. 
 Miałem już wychodzić, ale w pokoju obok usłyszałem rozmowę Mroka i jakiegoś kolesia. Nie wchodziłem tak i nie miałem zamiaru, ale poszedłem do drzwi, żeby podsłuchać. 
- Wiesz jaki jest plan, prawda? - usłyszałem odrażający głos, który aż za dobrze znałem. 
- Oczywiście. Mam się nią zająć, gdy... - niestety nie usłyszałem tego, bo zaczęli podchodzić w stronę drzwi, a kroki wytworzyły ogromne echo. Musiałem wyostrzyć swoje zmysły, żeby lepiej słyszeć -  ale dopiero za parę tygodni. 
- Tak. Najlepiej zabierz ją w jakieś miejsce, z którego łatwo będzie ją porwać. A w nagrodę masz godzinę na to, żeby zrobić z nią co ci się będzie chciało. Oprócz zabicia. 
 Przełknąłem ślinę chyba trochę za głośno, bo nagle się zatrzymali. Szybko wyślizgnąłem się z pałacu i dotarłem do teleportu.
 Miałem nie przyjemne uczucie, że osobą, którą chciał porwać była Elsa. Ale też niekoniecznie. Było jeszcze dużo dziewczyn, które ostatnio go wkurzyły. Na razie i tak nie mogłem nic zrobić, więc miałem tylko nadzieję, że moje uczucia są błędne.







Ech, hmm, yhm, więc no... Wróciłam. 
I uwaga teraz chyba, dlatego że wypiłam kawę i mam dosyć dużo energii, a moja irytacja wzrosła i nie mam się komu wyżalić zrobię to teraz, więc osoby, które tego nie chcą czytać mogą ominąć ten kawałek.
A więc pewnego dnia Berry wyjechała za granicę bez żadnego rozdziału. Ale jako, że ten hotel był dosyć wysoko oceniony, a brat brał laptopa pomyślała, że tam to wszystko nadrobi, bo będzie pewnie zajebisty internet. Ale okazało się, że hotel miał starszą część, do której oczywiście trafiliśmy, pokój był niczym grota batmana, tylko, że wielkości mojej łazienki i na dodatek nie było internetu. Ale na szczęście nas przenieśli, a internet się znalazł. Ale i tak był do dupy i mógł być tylko na trzy urządzenia, wiec zainstalowałam wattpada, na którym pisałam ten rozdział, tylko, że mój telefon jest do dupy, ale tego już wam tłumaczyć nie będę. Po drodze wymyśliłam jeszcze z cztery opowiadania, które będę pisać właśnie na wattpadzie, a jedna będzie trochę związana z JHS, ale to jak będziecie zainteresowani. Nie mogłam jednak tego rozdziału przesłać na komputer brata, ponieważ ciągle oglądał na nim filmy ze swoja dziewczyną, a jakbym nawet chciała to by się pytał po co chce komputer itd.  Jeszcze się tak tam spaliłam, a raczej opaliłam, bo ja się opalam na brązowe, ale ja się nie lubię opalać. A jak już wróciłam do domu i pomijam to, że lądowaliśmy samolotem w burzy, a ja się boję latać samolotów, to chciałam skopiować ten rozdział z wattpada na blogera, ale nie wiem dlaczego to co miałam na telefonie nie znalazło się w całości na komputerze i musiałam to przepisywać z tego małego, cegłowatego gówna (czyt. mój telefon) i dlatego ten rozdział pojawia się dzisiaj, a nie trzy dni temu. Jeszcze na dodatek wpiłam tą przeklętą kawę, która miała chyba za dużo kofeiny i mi się tak ręce trzęsą, że ciągle nie trafiam w te cholerne klawisze i dlatego też pojawia się ten post godzinę później niż powinien. Już nigdy nie wypije tej przeklętej kawy!!!
A więc tak to była historia mojego życia i współczuje każdej osobie, która ją przeczytała. Nawet nie będę mówiła już jak jestem na siebie zła chociaż właśnie to zrobiłam no, ale nie ważne. Przepraszam tych, którzy oczekiwali rozdziału i zaraz biorę się do odpowiadania na komy z poprzedniego rozdziału, bo było tam parę pytań. Ogólnie to mam wrażenie, że ta notka jest dłuższa od rozdziału, ale nie ważne.
Kocham i pozdrawiam Black Berry :***