Chwilę się wpatrywała w słodkie przekąski dopóki nie poczuła jak ktoś ją szturcha w ramię. Spojrzała się na recepcję gdzie stała już Roszpunka z Flynnem. Po jakiś 5 minutach rozmowy i wypełniania odeszli od biurka podchodząc do reszty. Oboje mieli w rękach klucze.
- Udało nam się załatwić żebyśmy mieli pokoje obok siebie. Dziewczyny 166, a chłopcy 167 - powiedziała złotowłosa.
- Chodźcie od razu po rzeczy żeby nie łazić w tę i z powrotem - zaproponował brunet. Wrócili do samochodu, wzięli walizki i wszystkie inne rzeczy. Udali się do swoich pokoi, które na szczęście były na pierwszym piętrze. Dziewczyny weszły do swojego, a chłopcy do swojego. Sam pokój (dziewczyn) składał się z trzech pomieszczeń; salonu połączonego z kuchnią, łazienki i sypialni. Salon nie był zbyt duży, ale udało się pomieścić w nim dwie turkusowe kanapy, stolik do kawy, stół przy samej ścianie, drzwi prowadzące na balkon i mały telewizorek. Kuchnia była mała i oddzielona tylko pół ścianką od salonu. Były w niej najbardziej podstawowe rzeczy jak lodówka, kuchenka, szafki itd. Drzwi do łazienki znajdowały się w małym przed pokoju. Łazienka również była mała, ale za to bardzo urokliwa. Sypialnia natomiast była mniej więcej wielkości salonu. Znajdowało się w niej pięć łóżek, każde z nich było okryte czerwono-czarnym kocem i przy każdym była mała etażerka. Przy ścianie znajdowały się dwie duże szafy i obok dwa lustra. Pokój chłopaków był praktycznie odbiciem lustrzanym.
Po rozpakowaniu walizek cała ekipa udała się na krótki spacer po okolicy. Miasteczko było naprawdę piękne. Uliczki był oświetlone przez latarnie i lampki zwisające z dachów budynków. Co parę metrów było jakieś małe drzewko również oświetlone lampkami. Przy niektórych domach można było zauważyć bałwany albo dzieci bawiące się w śniegu. Gdy przechodziło się obok restauracji czy knajp słychać było muzykę i rozmowy. Miasto tętniło życiem cały czas. Na ulicach ludzie chodzili, tańczyli, a nawet śpiewali.
Po jakimś czasie stwierdzili, że trzeba już wracać. Po drodze jednak wstąpili do jakiejś kawiarni i napili się gorącej czekolady jedząc ciasteczka. Potem już naprawdę wrócili do hotelu.
Następnego dnia u dziewczyn obudziła się najwcześniej Elsa, a prawie od razu później Punzie. Obie zaczęły robić śniadanie.
- Mogłabyś iść obudzić dziewczyny? Ja zrobię kanapki - poprosiła złotowłosa. Niebieskooka wyszła bez wahania z kuchni i poszła do ich pokoju. Najspokojniej spała chyba Violence, bo spała skulona jak małe dziecko. Natomiast Merida była rozwalona na całe łóżka i prawie z niego spadała, a poduszka Astrid leżała na drugim końcu pokoju. Dziewczyna westchnęła patrząc na współlokatorki i wzięła swój telefon. Ustawiła głośnik na maksimum i włączyła budzik. Wszystkie od razu poderwały się z łóżek i zaczęły się rozglądać co się dzieje.
- Co je-est? - zapytała się Astrid.
- Śniadanie jest. Chodźcie - powiedziała niebieskooka odsłaniając okna tak żeby światło dzienne oświetliło pokój. Dziewczyny powoli zwlekły się z łóżka i ruszyły w stronę salonu. Usiadły przy stole i zaczęły jeść naszykowane kanapki przez Punzie. Elsa jeszcze nalała wszystkim herbaty i również zabrała się do jedzenia.
- Jak myślicie, chłopcy już wstali? - zapytała Astrid gdy już wszystkie prawie zjadły.
- Myślę, że tak. Jest już trochę późno... Zacznijmy się już ubierać i zaraz do nich przyjdziemy - zaproponowała Viola.
Po śniadaniu dziewczyny zabrały się do ubierania. Merida ubrała czerwony golf i czarne spodnie narciarskie, Viola fioletowy golf i również czarne spodnie narciarskie, Astrid ubrała szary golf i czerwone spodnie, Punzie ubrała różowo-fioletowo-biały golf i białe spodnie, Elsa turkusowy golf i białe spodnie. Wszystkie oprócz Meridy i Violence związały włosy w warkocz. Czerwonowłosa zostawiła włosy rozpuszczone, a fioletowo włosa związała je w kucyk (na tyle duży na ile pozwoliły je jej krótkie włosy).
Gdy skończyły się szykować udały się do pokoju chłopaków. Daleko nie miały, bo ich pokój był obok, więc nawet nie zamykały drzwi. Pierwsza do drzwi podeszła Merida i głośno w nie zapukała. Przez chwilę słychać było jakieś tłuczenie, a później ciszę.
- Wątpię żeby się obudzili - powiedziała po chwili Elsa. Nagle w drzwiach stanął Tim w białej koszulce i czarnych bokserkach.
- Tak? - zapytał ziewając.
- CHŁOPAKI! - wrzasnęła nagle Roszpunka - Amy na nas będzie czekać o ustalonej godzinie na stoku, a wy nawet nie zebraliście swoich leniwych tyłków?! Zaraz musimy jechać!
Tim jakby otrzeźwiał i zrobił się po chwili cały czerwony.
- Już się... Zbieramy - powiedział i zamknął im drzwi przed nosem. Z pokoju po chwili było można usłyszeć wrzaski chłopaków. Płeć żeńska wzruszyła tylko ramionami i wróciła do pokoju po resztę rzeczy. Wzięły kaski (lub czapki), buty narciarskie, kurtki i inne pierdoły. Potem znowu stanęły przed drzwiami chłopaków i ponownie zapukały. Tym razem prawie od razu otworzyli w prawie takim stanie jak wcześniej tylko tym razem byli ubrani. Każdy miał coś źle założone, od lekko przesuniętej czapki do źle założonej kurtki.
- Chodźcie już - westchnęła zrezygnowana Punzie. Wszyscy poszli do samochodów i pojechali na miejsce. Nie jechali jakoś długo, około 10 minut, więc złość złotowłosej powoli zanikała.
Żeby wjechać na górę góry trzeba było wsiąść do około 12 osobowej gondoli, ale najpierw trzeba było załatwić karnety.
Gdy już wszystko załatwili weszli do gondoli wkładając uprzednio narty i deski do takich "szafeczek". [ Nie wiem jak to się nazywa ;-; Kupcie mi słownik z polskimi wyrazami, bo nie wiem jak nazwać większość rzeczy xd dop. aut.] Od czasu do czasu dziewczyny piszczały, gdy widziały na jakiej wysokości się znajdują. Po jakimś czasie dojechali na górę. Wzięli swoje sprzęty narciarskie i stanęli przed stokiem. Żeby dostać się do krzesełek, które prowadziły na główny stok trzeba było zjechać przez mały odcinek w dół.
Gdy wszyscy zaczęli zakładać nagle wrzasnęła Punzie.
- Amy!!! - pisnęła i przejechała kawałek na swoich nartach.
- Cześć! - wrzasnęła dziewczyna w czapce z uszami kota, dwoma długimi warkoczami i różowo-białek kurtce - Co was tak długo nie było?
- Ktoś po prostu zaspał - spojrzała z wyrzutem na chłopaków, którzy głupio zaczęli się uśmiechać.
- Dobra! Pokaże wam najlepsze trasy, tylko najpierw musimy zjechać do krzesełek - wskazała na krzesełka na dole.
- No to co? Jedziemy - powiedział Maks zjeżdżając na dół, a za nim wszyscy. Została tylko Elsa z Jackiem.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytała.
- Idź na żywioł - stwierdził dopinając ostatni guzik.
- Dzięki - wzięła kijki do ręki i popatrzyła się morderczym wzrokiem na Jacka.
- No chodź, jedziemy - powiedział ruszając na swojej desce i przy okazji popychając trochę do przodu Else.
- Czekaj! - wrzasnęła ruszając do przodu. Niby zjazd trwał 10 sekund, ale Elsa zdążyła ze strachu przejść w wściekłość, a później w śmiech. Zahamowała z 2 metry od bramek.
- Sorry gołąbki, ale jedziecie we dwójkę - powiedziała nagle Amy.
- Co? - niebieskooka nie zrozumiała.
- Krzesełka są czteroosobowe!
- Ale nas jest jedenaście! - stwierdził Jack.
- Meridę wywiało do przodu - wytłumaczyła i wsiadła na krzesełka. Wzruszyli ramionami i podjechali do bramek. Mieli już jechać sami, ale w ostatniej chwili na taśmę wjechała jakaś starsza pani. Usiedli i oparli narty o podpórki zamykając bubla.
- Miałeś mi coś powiedzieć - po chwili odezwała się niebieskooka.
- Miałem - potwierdził - Ale miałem ci to powiedzieć gdy będziemy sami - oboje powoli spojrzeli w stronę starszej pani.
- Och! Nie przeszkadzajcie sobie kochaneczki, nie będę słuchać - powiedziała śmiejąc się i odwróciła głowę w drugą stronę.
- To... - zaczęła Elsa.
- To... Nie odpowiednie miejsce żeby ci to powiedzieć - stwierdził na co ona prychnęła.
Po pięciu minutach ciszy dojechali na górę gdzie wszyscy już czekali.
- Okej... Najpierw pojedziemy na tamtą trasę - wskazała na małe rozwidlenie - A później pozjeżdżamy tutaj. Około 13:30 zjemy obiad tutaj, ponieważ tutaj jest najlepsza knajpa na świecie, a o takiej godzinie, ponieważ około 12:30 szkółki kończą jazdy i idą żreć i zawsze jest tłoczno - wytłumaczyła i poczekała aż wszyscy pokiwają głowami na znak zrozumienia, później pojechała, a za nią cała ferajna.
Przez kolejne dwie godziny jeździli po różnych trasach. Jak się Elsa przekonała Jack miał rację. Królowa zimy potrafi jeździć na nartach. No, ale nie obyło się bez upadku. Kiedy Flynn popisywał się swoimi wspaniałymi umiejętnościami jeżdżenia na desce ktoś zajechał mu drogę i biedny wywinął kozła. Na szczęście nic mu się nie stało, ale wyglądało to zjawiskowo. A żeby tego było mało, gdy wracali na pierwszą trasę Violence jakimś cudem wjechała jedną nartą na drugą przy tym się wywracając i wpadając dodatkowo na Maksa, który razem z nią zaczął koziołkować. Jedyne co się stało to nabili sobie parę siniaków, prawie zgubili narty i przy okazji wylądowali w tak dziwnej pozycji, że Jack nie powstrzymał się przed zrobieniem zdjęcia i prawdopodobnie miał na nich haka na całe życie.
Gdy już szczęśliwie dojechali do knajpy zamówili sobie dwie pizze wielkości małego stolika i mnóstwo gorącej czekolady. Po skończonym posiłku zjechali jeszcze parę razy na początkowej trasie robiąc przy okazji zawody; dziewczyny vs dziewczyny; chłopcy vs chłopcy i chłopcy vs dziewczyny. O dziwo tym razem się nie wywalili, ale prawie się pozabijali. Ale mniejsza z tym.
Po skończonych zawodach zjechali na sam dół i pożegnali się z Amy, którą odwiozły kuzynki. Reszta paczki pojechała z powrotem do hotelu.
Wszyscy zaczęli się przebierać w normalne ciuchy, a później chłopcy przyszli do dziewczyn.
- Zagrajmy w butelkę - zaproponował nagle Flynn biorąc byle jaką pustą butelkę do ręki i siadając na podłodze.
- Dobra - zgodziła się większość osób. Jedynie Elsa dalej siedziała przy stoliku i czytała książkę.
- Nie grasz? - zapytał się jej Czkawka.
- Nie lubię takich głupich gier - stwierdziła nie odrywając wzroku od książki.
- No chodź, będzie fajnie - zachęciła ją Punzie. Blondynka przewróciła oczami i dosiadła się do kółka.
- Ja pierwszy! - krzyknął Flynn i zakręcił butelką. Wypadło na Meridę.
- Pytanie czy wyzwanie? - zapytał.
- Wyzwanie! - powiedziała pewnie.
- Hmm... - zamyślił się - Wyjdź na balkon i ryknij na całe gardło "Jestem mężatką i dobrze mi z tym!" - zacytował na co wszyscy zaczęli się śmiać.
- Challenge accepted - powiedziała i wyszła na balkon - JESTEM MĘŻATKĄ I DOBRZE MI Z TYM!!! - ryknęła i od razu wróciła do pokoju. I tak się zaczęła gra. Po 15 minutach butelką kręcił Maks i wypadło na Jacka.
- Hmm... Wyjdź na balkon na 10 minut - powiedział.
- Ale stary... Takie wyzwanie? Niech wyjdzie z jakąś dziewczyną! - stwierdził Flynn.
- Okej... Wyjdź z - przejechał wzrokiem po wszystkich dziewczynach - Wyjdź z Elsą na 10 minut na balkon... Masz szczęście, że mi jeszcze nie podpadłeś, bo Tim nie miał by tak łatwo - popatrzył się morderczym wzrokiem na chłopaka. Dwójka posłusznie wykonała polecenie, a gdy już zamknęli ich na balkonie Elsa od razu przeszła do rzeczy.
- To powiesz mi w końcu o co chodzi? - zapytała patrząc się wyczekująco na chłopaka.
- Ech... Po tym jak kupiliśmy rzeczy na narty i wróciłem do domu zastałem w nim Madison - zaczął powoli.
- Madison? Co ona chciała od ciebie?
- Powiedziała mi, że Mrok znalazł źródło czarnej magii i zbiera siły i, że... że Mrok chce ciebie - wytłumaczył. Przez chwilę patrzyła się na miasteczko po czym się odezwała.
- To, że Mrok mnie chce to inna sprawa, ale myślisz, że naprawdę znalazł jakieś źródło? Czy ona po prostu blefowała?
- Wiem jedno... Jeśli znalazł to źródło to mamy niezły problem - stwierdził patrząc się na miasteczko.
***
[Madison]
Stałam przed zaśnieżonym lasem. Po jakiejś chwili stania i głupio gapienia się w pustą przestrzeń ruszyłam w jego stronę. Co chwilę musiałam łapać się drzewa, bo potykałam się o te durne gałęzie. Po 10 minutach marszu stwierdziłam, że nie wytrzymam i zmieniłam się w Mrocznego Anioła. Uniosłam się pół metra nad ziemię i leciałam między drzewami. Nienawidziłam iść tędy, ale nie miałam innego wyjścia. Portal do kryjówki mojego ojca jest na jednym z tych drzew. Wypatrywałam głupiego znaku na drzewach, ale nigdzie go nie widziałam. Miałam ciągłą presję, że może dotarłam tu za późno i portal zmienił swoje położenie i nie jest już w tym lesie.
Musiałam się w końcu spotkać z ojcem szczególnie po ostatnich wydarzeniach. A mówiąc po ostatnich wydarzeniach mam na myśli spotkanie z Jackiem na samotności. Czasami ten chłopak potrafił doprowadzić mnie do takiego śmiechu, że normalnie umierałam. To takie słodkie, że zakochał się w tej wybrance... Tak słodkie, że aż mi się chce rzygać. Nie wiem w sumie prawie nic o tej dziewczynie, bo Mrok większość przede mną ukrywa, ale mam się najbliższym czasie dowiedzieć. Wiem głównie to, że ona ma kamień księżycowy i muszę go jakoś jej odebrać. Jest dosyć słaba, więc mogłabym to w sumie zrobić bez problemu, ale no... Jedynym problemem jest Jack, który potrafi mnie pokonać. Poza tym nie chcę robić rozróby w mieście, a zrobić to po cichu co niestety jest nie możliwe z Jinx. Ma swoje plusy i minusy i to jest jeden z tych minusów: Nie potrafi zrobić niczego po cichu.
Nagle przed oczami mignęło mi coś czerwonego. Spojrzałam na jedno z drzew, a na nim ujrzałam wyryte "M", które zmieniało ciągle kolor z czerwonego na czarny. Uśmiechnęłam się pod nosem i podleciałam do drzewa. Stanęłam przed nim i przyłożyłam lekko rękę do wyrytego znaku. Zamknęłam oczy i użyłam mojej mocy. Po chwili znajdowałam się już w kryjówce mojego ojca. Była to podziemna jaskinia, ale nie taka malutka. O nie... W szerokości była co najmniej taka jak dwa boisko do piłki nożnej, a z wysokości co najmniej jak najwyższy budynek w U.S.A. Po środku jaskini na większej wysepce, która latała nad przepaścią dusz znajdował się zamek mojego ojca. Żeby do niego dojść trzeba był przejść po jednym z mostów. Wracając do przepaści dusz. Co to jest? To miejsce wszystkich dusz, które zginęły w Mroku albo przez Mroka. Uwierzcie mi, że nikt nie chciałby tak wpaść. Jeśli jesteś człowiekiem i tam spadniesz - umierasz od razu i stajesz się tamtejszym niewolnikiem, jesteś nieśmiertelny - tkwisz tam aż cię ktoś nie wyciągnie albo aż te chore dusze cię nie zabiją, jedynie możesz tam wpaść jak potrafisz latać, bo zdążysz wylecieć. Jak mam być szczera to sama lubię sobie tam latać i pomiatać tymi duszami, jak mogę to to robię.
W końcu weszłam do tego przeklętego pałacu. Po chwili doszłam do sali gdzie znajdował się mój ojciec. Po ostatnim spotkaniu ze strażnikami zamienił się w latającą czarną kulę piachu, która potrafi mówić, ale za daleko się nie porusza, bo nie ma na tyle siły. O dziwo widać go w lustrze w normalnej formie, ale nie ważne.
Podeszłam powoli do niego.
- Witam ojcze - powiedziałam klękając, ale utrzymując jednak dystans od niego.
- Witaj... Co masz mi do powiedzenia? - zapytał wlepiając we mnie tak jakby parę złotych oczu.
- Przekazałam wiadomość strażnikowi zabawy i zimy. Wie, że chcesz dostać wybrankę i, że "zbierasz" siły...
- Doskonale - stwierdził - Coś jeszcze?
- Uwierzył, ale nie wiem czy na długo. Co masz zamiar zrobić, gdy się dowie, że to tylko kłamstwo? - zapytałam wpatrując się w mojego ojca.
- Już ci mówiłem. Odebrać kamień dziewczynie i naprawdę znaleźć źródło mocy i ty - wskazał jakby na mnie swoją ala ręką - Ty odbierzesz dziewczynie kamień, ale jeszcze nie teraz... Poczekamy na dobry moment.
- I to mi się podoba - uśmiechnęłam się chytrze pod nosem i uniosłam się w powietrze.
Hejoooo :3
Łapcie rozdział! Bo świeżutki :} Wiem jak bardzo lubicie Madison, więc macie kawałek z nią XD No i początek nart ^^ A i mam dla was mały konkurs!!! Chodzi o to żebyście wmyślili jakiś upadek(, ale narciarski). Obojętnie kogo tylko jest jedna zasada!: Bez żadnych złamań i żadnych śmierci itd. Najbardziej kreatywną pracę wstawię do rozdziału ^^ Nagroda? Ee... Wasza praca będzie w rozdziale :P Nie musi być to wypracowanie na całą stronę, ale krótka kreatywna praca bardzo mi się spodoba ^^ Piszcie w komentarzach!!! A pytanie dlaczego Black Berry robi taki konkurs? Bo jej się nie chce samej wymyślać xd Tego chyba nie powinnam pisać... No, ale dobra! Koniec ogłoszeń parafialnych! A konkurs jest do przynajmniej trzech prac! To kiedy pojawi się rozdział zależy od was ;)
Kocham i pozdrawiam Black Berry :***